Planowaliśmy z kolegą uderzyć na jakieś tajne łowisko, ale dał ciała ( 😉 ) i nie załatwił formalności, więc zaczęliśmy szukać czegoś bliżej i na ostatnią chwilę. Miałem kiedyś plan odwiedzić kilka małych nieznanych jeziorek na zachodzie, ale okazało się, że od tego roku buszuje tam znowu rybak. Wybór więc padł na zapomniane jeziora mazurskie, które są wolne od ryboli od wielu lat, a jak wiemy robi to w tamtych okolicach olbrzymią różnicę. Nie można też pływać na spalinie, więc szukaliśmy elektryka i aku na ostatnią chwilę, ale udało się pożyczyć i można było spokojnie ruszać.
Na miejsce dotarliśmy dość późno, bo po 12’ej. Po napompowaniu pontonu okazało się, że schodzi z niego powietrze. Namierzyliśmy dziurę w miejscu jednej z łat. Niestety na stanie mieliśmy zero kleju. Pojechałem więc na najbliższą stację. Tam kupiłem cyjanopan i poxipol. Zestaw naprawczy składał się ostatecznie z taśmy izolacyjnej i poxipolu. Jednak jak rzuciliśmy ponton na wodę, to poszły bomble także z innej dziury. Ponownie zaczęliśmy kleić i jak się później okazało, była to ostatnia awaria dętki :)
Wypłynęliśmy i ruszyliśmy w wolnym trollu w kierunku, gdzie miało być twardo. No i było, ale na minimalnym obszarze. Jednak z samego czubka twardego garbu zaliczyłem mocne branie i holowałem ładnego sandacza. Niestety znowu się spiął (coś dużo tych ryb mi spada w ostatnich latach :/). Później długo się nic nie działo i popłynęliśmy w trollu na ciepły i płytki blat. Tam zaliczyłem najpierw dwa brania, potem kumpel zaciął dużą rybę, która ładnie mu jechała i się spięła … wielki szczupak? Po jakimś czasie wyjąłem szczubełka ze 65 cm i popłynęliśmy z powrotem na twardy garb. Tam łowiliśy głównie z ręki, ponieważ padał aku, ale ostatni troll dnia dał mi sandaczyka 50+.

mazurskie sandacze_3

Na drugi dzień z rana pożyczyliśmy aku od znajomego i polecieliśmy na inne jezioro. Łowiliśmy w kiepskich warunkach (lampa i brak wiatru) i mało sandaczowym czasie – od 9:30 do 19. Woda w tym jeziorze była czystsza i naoglądaliśmy się stad ryb, głównie ładnych leszczy pływających pod powierzchnią. Były też jakieś liny na płyciznach i całkiem sporo boleni. Koledze wyszło kilka dużych okoni, ale żaden nie uderzył. W ogóle z rzutu nie zaliczyliśmy brania, a rzucaliśmy głównie pod sandacza. Niestety na tym jeziorze nie było miejscówek, a jedynie płaskie dno i muł. Ryby mogą być wszędzie i nigdzie. Za to w trollu złowiłem sandacza ponad 55 cm i miałem jeszcze dwa brania. Mieliśmy dość  trudne warunki – lampa oraz flauta. Może gdybyśmy nastawili się na szczupaki, to wyniki byłyby znacznie lepsze, ale z rybami nigdy nie wiadomo…

Ostatecznie oceniam wyjazd pozytywnie. Złowiłem swoje pierwsze sandacze z naturalnego jeziora, w końcu poczułem jak to jest łowić te ryby w takim łowisku. Była to nauka, a ona zawsze procentuje 🙂

mazurskie sandacze_2