Od wielu lat łowię drapieżniki na muchę, aczkolwiek nie poświęcam tej metodzie zbyt wiele czasu. Mimo wszystko zawsze zastanawiało mnie to czemu podczas łowienia sandaczy czy szczupaków, nie mam praktycznie przyłowów okoniowych. Wody, w których łowię na muchę, słyną z dużych garbusów. Może okoni nie ma bardzo dużo, ale za to są potężne sztuki. Wszystko zmieniło się w tym roku…
Pierwszą czerwcową wyprawę poświęciłem sandaczom i pewny swego, że jak co roku złowię kilka sztuk, bardzo się zdziwiłem. Nie skończyłem na zero, ponieważ trafiłem przyzwoite szczupaki i kilka ładnych okoni. Czy to był przypadek, czy może łowiłem trochę inaczej niż zawsze. Zacząłem się zastanawiać i doszedłem do wniosku, że chyba 3 czynniki zadecydowały, że w końcu złowiłem fajne okonie.
- Kolor muchy – kiedyś nie przykładałem wielkiej uwagi do kolorów streamerów. Ot przerzuciłem kilka wzorów w ciągu dnia. Jednak podczas tej wyprawy okonie brały tylko na jeden kolor – zielony.
- Głębokość prowadzenia -na sandacze zazwyczaj łowię przy dnie, ale tym razem próbowałem w połowie wody i wtedy właśnie brały okonie.
- Szybkość prowadzenia – sprawdziły się krótkie agresywne szarpnięcia.
Swoje obserwacje postanowiłem sprawdzić podczas wypadu na inny zbiornik – z jeszcze większymi rybami. Co ciekawe dokładnie takie samo podejście się sprawdziło.
Powoli układa się to w całość, ale zejdzie się jeszcze sporo czasu zanim zrozumiem wszystkie zależności. Do tej pory nie wiem czemu jeden kolor działa danego dnia, by następnego zupełnie mnie zawieźć. Jedyne rozwiązanie na tę chwilę, to bardzo częste zmiany muchy, aż do momentu znalezienia tej działającej w danym momencie.