Edycja 2024 WPC za nami, czas na podsumowanie – było bardzo dobrze! Wyeliminowaliśmy naszą piętę achillesową, czyli letnie okonie. W końcu się do nich dobraliśmy, aczkolwiek rok temu też tak nam się wydawało, a w czasie zawodów pokazały nam środkowy palec. Tym razem okonie były dla nas bardzo łaskawe. Sandacze łowiliśmy jak zawsze, czyli dobre ryby z biegu, aczkolwiek drugiego dnia trochę nie pykło (o tym później). Największym wyzwaniem w tym roku były dla nas dobre szczupaki. Na treningach łowiliśmy jedynie szczury 60-75 i nie inaczej niestety było w czasie zawodów. Wiemy co musimy poprawić!

Pierwszy dzień zaczął się bez szału. Goniliśmy na złamanie karku na metę z dużą ilością okoni i sandaczy, żeby na miejscu przekonać się, że jest pusta. Holandia – ryby zmieniają miejscówki non stop. Tak czy siak zaczęliśmy łowienie i dość szybko spadł mi średni okoń. To spowodowało, że zamelinowaliśmy się na mecie zbyt długo – kręciliśmy się po okolicy ponad godzinę tracąc zbyt dużo czasu. W końcu oderwaliśmy się od tej pustej miejscówki i polecieliśmy obławiać miejsce za miejscem. O dziwo nie było wszędobylskich sandaczy, a trafialiśmy jedynie co jakiś czas okonie. Dość szybko wypełniliśmy kartę sztukami 40, 42 i 47.
Następnie ruszyliśmy po szczupaka i szybko złowiliśmy 75. Na koniec zostały sandacze, które brały świetnie i trzy największe weszły na kartę 72, 74, 80. W sumie uzbieraliśmy 435 pktów co dało nam 11’te miejsce. Dobry start!

Drugiego dnia czekały nas ekstremalne warunki – 9 m/s po długości zbiornika. Fala była taka, że dziobówka non stop wyskakiwała z wody i nie dało się stać na łódce, a wręcz momentami poruszaliśmy się na czworakach. Mimo to ta tura zaczęła się dla nas jeszcze lepiej. Od rana brały bardzo dobrze okonie i w sumie trzy nasze największe sztuki to 45, 47 i 49. Po godzinie polecieliśmy na sandacze. Tu zaczęły się poważne problemy. Ryby nam brały i owszem, ale prawie wszystko nam spadało. Byliśmy w stanie trochę je podholować i przy łodzi robiliśmy kocie mordy. Dopiero wieczorem uświadomiłem sobie, że przyczyną był mega wiatr i wybrzuszona pleciona. Po prostu nie wcinaliśmy wystarczająco mocno. To spowodowało, że zrobiliśmy bardzo słabą kartę z sandaczy 45, 60 i 69. Szkoda kilku 70+ które spadły.
Na dodatek złowiliśmy jedynie małego szczupaka 59 cm, a większy 70+ nam także spadł.
To musiało odbić się na wyniku i zamiast spokojnie być w top 10, drugiego dnia uzyskaliśmy dopiero 25 miejsce przy 374 pkunktach. Co w generalce utrzymywało nas na 11 pozycji, ale oddalało nas od podium.

Trzeci dzień to jeszcze mocniejszy wiatr, ale w poprzek więc w sumie nie łowiło się źle po stronie zawietrznej. Znowu mieliśmy kapitalny początek okoniowy 52, 51 i 42. Dlatego nie przedłużaliśmy i po godzinie już atakowaliśmy szczupaki. Tutaj znowu napotkaliśmy problem – trafiały nam się jedynie ryby 60+, a jako przyłów z traw zaliczyliśmy kilka sandaczy i podbiliśmy najmniejszego okonia na 48 cm. Szybka decyzja i próba podbicia sandaczy. Tym razem jeńców nie braliśmy i każda wcięta ryba została wylądowana. Co dało nam fajną sandaczową kartę 73, 71, 69. Na koniec próbowaliśmy jeszcze podbić szczupaka, ale trafił się jedynie 66 plus fajny sandacz. To dało nam 430 punktów i 4te miejsce dnia trzeciego.

Ostatecznie wylądowaliśmy na miejscu czwartym w generalce, tylko dwa punkty za podium. Co więcej, z wyliczeń wynika, że chociaż dwie ryby z wielu, które spadły dnia drugiego, dawałyby nam pewną wygraną. Nigdy tak blisko nie było! Z drugiej strony kolega Radek (z innej polskiej ekipy), powiedział mądre słowa – możliwe jest, że gdybyśmy nie popsuli drugiego dnia, to łowilibyśmy pod presją i trzeci dzień poszedłby nam znacznie gorzej. Tak czy siak, jesteśmy mega zadowoleni z wyniku, a jako bonus dostaliśmy statuetkę za największego okonia 52 cm.
Za rok walczymy ponownie!