Worek z większymi rybami w końcu się otworzył i oprócz wielkiego suma inwalidy, udało się skusić kilka innych sensownych ryb. Zameldował się też osobnik znacznie konkretniejszy. Niestety nie wymieniłem sfatygowanego przyponu, a także trochę przesadziłem z brawurą i za ostro holowałem. Bysior odpłynął z gumą … (ryba wzięła z ręki). Mam nadzieję, że uwolni się od przynęty uzbrojonej w pojedynczy hak.

Niestety eldorado nie trwało długo, ponieważ przyszła fala (prawie) powodziowa i łowienie wśród płynących drzew na pontonie nie należy do komfortowych. Aczkolwiek jeśli ktoś spróbuje to zazwyczaj nie żałuje – można pięknie połowić we wszelkich zastoiskach czy spowolnieniach. Jeden z kolegów pływał wręcz na fali kulminacyjnej i o ile trollingować się nie dało, to łowienie z ręki przynosiło skutek, a wąsacze podobno waliły pod samą powierzchnią przy pływadle (a może chłopaki za dużo wypalili :P)
Lepszej motywacji nie potrzebowałem, szczególnie że woda już trochę opadła. Plan był zaatakować z kolegą na cały dzień, ale prognoza pogody była z dupy i zamiast upału mieliśmy burze i ulewy, a ja nie wziąłem sensownej kurtki. Tak więc jak przemokłem do gaci i zaczęło mnie telepać to się zawinęliśmy.
Jednak zanim to się stało …

Dość szybko w jednej z rynien miałem fajne sandaczowe pacnięcie i nawet wciąłem rybę. Niestety jak zwykle spadła, ale tym razem całkiem ładnie się pobujała i powalczyła na sumowym kiju. Dobry sandokan.
Spróbowaliśmy więc napłynąć jeszcze raz, ale zacząć znacznie niżej i już na samym początku mam mocny strzał, ale tym razem od razu wiadomo, że sumek tyle że niewielki. Rybkę (jakieś 110-115 cm) odczepiamy przy burcie i płyniemy dalej. Następnego brania nie ma. Jednak czuję niedosyt, ponieważ miejscówka jest dość rozległa, więc decyduję, że robimy nawrotkę. Szybka zmiana woblerów, aby nie pałować ciągle tym samym i ruszamy, ale już troszkę inną trasą. Po jakiś 20-30 metrach dla urozmaicenia dość mocno przyspieszam i to okazuje się strzałem w dziesiątkę – kumpel ma branie. Zrzucam bieg i rozpoczyna się walka. Przyzwyczajony do tego, że kolega holuje ryby znacznie delikatniej ode mnie, myślałem że sumek nie jest wielki. Jednak jak zacząłem go motywować do agresywniejszego pompowania, dostałem odpowiedź, że robi to z całej siły. Momentalnie mnie to obudziło i zacząłem się bacznie przyglądać co się dzieje. Wystarczyło, że w końcu wąsaty uderzył ogonem w plecionkę i stworzył mega luz, żebym zaczął traktować sytuacje już zupełnie poważnie. Rzuciłem tylko, że to dwumetrówa i zacząłem silnikiem odciągać klamota w kierunku pobliskiej płyciny. Hol był dość forsowny i mimo, że wciągnęliśmy suma na wodę do kolan, to gdy wskoczyłem do wody i próbowałem go złapać za szczenę, zostałem jedynie mocno ochlapany. Ryba ponownie odjechała ciągnąc za sobą ponton na szybki nurt, a ja w biegu wdrapywałem się na burtę.
Na szczęście następna próba była już udana.
Pozostało tylko zmierzenie suma i sesja zabawkowym wodoodpornym aparatem 🙂
Nie było łatwo opanować wyrywającego się zwierzaka na płytkiej wodzie, mimo że sami do małych istot nie należymy, ale w końcu się udało. Pomiar i … bite 230 cm.
(nie chcieliśmy wyciągać tak dużej ryby zupełnie na brzeg, aby jej nie uszkodzić)

Jak tylko wypuściliśmy gabaryta, w mega humorach ruszyliśmy na dalsze łowy. Niestety dość szybko pogoda zupełnie się załamała i nie tylko spadła na nas ściana deszczu, ale pioruny biły na tyle blisko, że w popłochu wyskoczyliśmy na brzeg i tam spędziliśmy kilkanaście minut. Próbowaliśmy jeszcze łowić w przerwach pomiędzy ulewami, ale w końcu się poddaliśmy i zawinęliśmy do domu.

p.s. Prognoza pogody w ICM’ie była idealna – ciepło, parno i zero deszczu. Tiaaaaa

Taki duży facet, a z rybą sobie poradzić nie może :)
Taki duży facet, a z rybą sobie poradzić nie może 🙂