Paweł Mirecki – założyciel i Redaktor Naczelny magazynu „Wędkarstwo moje hobby”. Z zamiłowania publicysta wędkarski, doskonały spinningista, miłośnik łowienia wszystkich drapieżników, ale przede wszystkim ryb łososiowatych w każdych warunkach – od pstrągów z małych strumieni, przez trocie i łososie w bystrych rzekach i z morskiego brzegu po pełnomorski trolling łososiowy. Chętnie sięga po muchówkę i wędkę podlodową, a czasem także feeder. Wędkarski obieżyświat, któremu nie straszne są ani rzeki łososiowe północnej Rosji czy Islandii, ani tropikalne wody mórz południowych. W Polsce łowił już chyba wszędzie, a na pewno we wszystkich bardziej znanych łowiskach rzecznych i jeziorowych. W ostatnich latach często łowi na Bałtyku.
1. Pawle, na wstępie chciałbym podziękować Ci, że zgodziłeś się na ten wywiad. Jako Redaktor Naczelny WMH pewnie dysponujesz ograniczonym czasem, a i ryby kiedyś trzeba łowić… Na początek pytanie, którego nie może zabraknąć – czy łowisz tylko na spinning i muchę? Dlaczego właśnie te dwie metody?
Łowię głównie na spinning i muchówkę, ale parę razy w roku sięgam także po inne wędki, jak choćby po nowoczesny zestaw gruntowy do łowienia sumów czy – pewnego rodzaju skrajność – bardzo tradycyjną spławikówkę, z którą zasadzam się na liny i karasie.
2. Jesteś miłośnikiem ryb łososiowatych. To ciężki kawałek chleba w naszym kraju. Czemu akurat te ryby?
Wiesz, kiedy zaczynałem „poważnie” wędkować, pomorskie rzeki trociowe niemalże pękały od ryb, wśród których łamacze wędek trafiały się bardzo często. Każdy wyjazd mógł być wyjazdem po rybę życia, a samo łowienie było pełne swego rodzaju magii, miało tę szczególną otoczkę tajemniczości i surowej przygody. Bardzo ważną składową tego wszystkiego było obcowanie z piękną, nieskażoną przyrodą znad pomorskich rzek. Cóż, dziś jeżdżę tam już tylko z przyzwyczajenia.
3. Jakie są Twoje ulubione łowiska w naszym kraju?
Na to pytanie częściowo odpowiedziałem już wcześniej. Są to oczywiście pomorskie rzeki trociowe, ale oprócz tego uwielbiam duże nizinne rzeki, gdzie ze spinningiem poluję na drapieżniki zamieszkujące ich tonie.
4. Kiedyś często łowiłeś w Wiśle. Czy nadal bywasz na tą rzeką? Myślisz, że kiedyś się jeszcze odrodzi czy raczej musimy pogodzić się z tym, że to w coraz większym stopniu martwa rzeka?
Kiedyś w każde popołudnie po pracy wyskakiwałem nad okołowarszawski odcinek Wisły na sandacze, jazie czy bolenie. Można było wędkować z brzegu i w 2-3 godz. połowić naprawdę dużo i to pięknych ryb. Dziś to już niemożliwe. Tłumy wędkarzy, ryba przepłoszona i trzymająca się środka koryta sprawiają, że dziś dla mnie wyjazd na Wisłę wiąże się z całodniową wyprawą na łowiska położone kilkadziesiąt kilometrów od miasta, w czasie której mogę liczyć na 1-2 przyzwoite sztuki. Wisła jeszcze nie jest martwa, ale jest bardzo zdewastowana.
5. Często masz okazję łowić poza granicami Polski. Jakie łowiska najchętniej odwiedzasz i dlaczego?
Tak, dużo łowię za granicą. Najczęściej wyprawiam się na szczupaki i sandacze do Skandynawii, tam też łowię trocie z morskiego brzegu. Co prawda u nas także są te ryby i można się na nie z powodzeniem nastawiać, ale łowienie po drugiej stronie Bałtyku ma swój szczególny urok związany z brodzeniem po kamieniach czy specyficznym „zapachem” morszczynu. To wszystko składa się na szczególną atmosferę, której trochę brakuje na naszym skądinąd pięknym, piaszczystym wybrzeżu.
6. Czy są jakieś łowiska na świecie, które marzysz odwiedzić, a może nawet planujesz się tam wybrać?
Marzeniem mojego życia jest wyprawa do Kanady tropem steelheadów. Bardzo chciałbym przeżyć spotkanie z takim silnym, dzikim i dynamicznie walczącym „potworem” w jego naturalnym środowisku. Bo miałem już przedsmak takiej przygody, kiedy wiele lat temu udało mi się w Polsce złowić bardzo dużego morskiego tęczaka. Ta ryba dała mi zdrowo popalić i pamiętam ją do dziś.
7. Wiadomo, że w wędkarstwie nie tylko o rekordy chodzi, ale to one rozbudzają wyobraźnie i nakręcają wędkarzy. Mógłbyś pochwalić się okazami, które na daną chwilę są Twoimi życiówkami?
Może trudno Ci będzie w to uwierzyć, ale nie prowadzę żadnych notatek, do których mógłbym w tej chwili sięgnąć. A z pamięci? Wielokrotnie łowiłem duże sztuki różnych gatunków, np. ponadmetrowe szczupaki, z których większość jednak nie przekraczała 120 cm. Był jeden, który mierzył aż 125 cm, i ta ryba głęboko wryła mi się w pamięć. Gdybym koniecznie musiał wskazać swoją rybę życia, to byłby to 108-centymetrowy łosoś złowiony na muchę. Wracając zaś do braku notatek i „statystyki porównawczej”, to zawsze unikam porównywania rzeczy, które nie powinny być porównywane. Bo jak określić, który połów jest „lepszy”? Dwumetrowy sum złowiony w Wiśle na spinning, czy sum 2,20 złowiony na mocny zestaw gruntowy? Takie porównania nie mają moim zdaniem sensu. W tym roku złowiłem w Szwecji 80-centymetrowego jeziorowego potokowca. Piękny wynik, ale więcej frajdy dał mi 60-centymetrowy złowiony w Polsce, na którego polowałem w trakcie 12 wypraw wędkarskich. I dopiero na tej dwunastej udało mi się go dopaść. Nie biję rekordów, tylko cieszę się rybami i ich łowieniem.
8. Czy jest jakiś wyjątkowy okaz, którego nie udało Ci się wyholować i do dzisiaj śni Ci się po nocach?
Historie o rybach, które nie dały się wyholować ma w zanadrzu każdy wędkarz, ja nie jestem tu wyjątkiem. Do dziś zgrzytam zębami na myśl o olbrzymim szczupaku, który uciekł mi spod samej łodzi. Wiesz, ja łowię sporo dużych esoksów, ale takiego potwora nigdy wcześniej ani później nie widziałem. Nawet biorąc poprawkę na emocje, była to naprawdę wielka ryba. Podholowałem ją do burty i zamiast jak najszybciej podebrać, odwróciłem się do kolegów na drugiej łodzi z prośbą, aby podpłynęli i robili zdjęcia. Taki zawodowy nawyk, aby mieć jak najwięcej pięknych fotek. I te 30 s nieuwagi zemściło się na mnie. Ryba w ostatniej chwili zebrała siły i szarpnęła się tuż przy łodzi, co pozwoliło jej wypiąć się z na wpół rozprostowanych w czasie walki haków. Drugą taką rybą był piękny wrześniowy samiec łososia, którego zapiąłem na Parsęcie w miejscu zwanym „Mostami”. Kto zna tę rzekę, ten wie, że jest tam mnóstwo zaczepów. Tam właśnie holując rybę, kilka razy wchodziłem do wody, omijając zwaliska drzew. Za którymś razem, po wielu minutach, ryba wykorzystała jedno z nich do wypięcia się, a ja długo będę pamiętał ten wariacki hol.
9. Jak sądzisz, na jak duże ryby możemy według Ciebie liczyć w naszym kraju?
Jak sam wiesz, w Polsce jest bardzo dużo sumów solidnych rozmiarów i to one są obecnie najczęściej łowionymi w naszym kraju okazami. Piękne rozmiary osiągają też łowione na Bałtyku łososie. Są jeszcze miejsca, gdzie można spotkać się z naprawdę dużym szczupakiem, ale jest ich niewiele i są skrzętnie ukrywane przez nielicznych, którzy o nich wiedzą. To samo dotyczy potokowca. Z kolei duże rzeki nizinne ciągle jeszcze obfitują w bolenie i sandacze, choć to już nie to samo, co jeszcze kilkanaście lat temu. Sandaczy jest mniej. Jak wygląda sytuacja na rzekach trociowych, każdy mniej więcej wie: ich rybostan regularnie wyniszcza zaraza.
10. Zadam w takim razie konkretne pytanie – jaki jest według Ciebie stan pogłowia ryb drapieżnych w Polsce … i dlaczego jest tak źle?
W Polsce jest bardzo dużo wędkarzy, a bardzo mało ryb. Niestety większość z nas nastawia się na ryby duże, plasujące się na szczycie piramidy pokarmowej. Nie ma ich, więc nigdy za wiele, a presja na nie jest olbrzymia. Aby tych ryb było więcej, potrzebna jest odpowiednia gospodarka, której PZW jakoś od lat nie jest w stanie prowadzić. Niezależnie od tego sama przyroda jest nieustannie niszczona. Przyczyniają się do tego liczne pogłębiarki, małe elektrownie wodne, bezsensowne regulacje, osuszanie wiosennych rozlewisk (tereny te są potem sprzedawane jako działki budowlane, a gdy zaleje je woda, ludzie pomstują na przyrodę i domagają się betonowania rzeki w trosce o bezpieczeństwo), które są wiosennymi tarliskami dla wielu gatunków ryb. W takich warunkach trudno liczyć na to, aby przyroda sama sobie poradziła. Niezbędna jest interwencja ludzka, tworzenie sztucznych tarlisk itp.
11. Często podkreślasz, że za cel stawiasz sobie szerzenie rzetelnej wiedzy wędkarskiej. Czy nie zdarzają Ci się chwile zawahania, że najzwyczajniej w świecie dajesz „mięsiarzom” narzędzia, aby stawali się jeszcze skuteczniejsi?
Wiem, ale liczę na to, że skorzystają głównie wędkarze etyczni. Poza tym dziś liczy się nie tylko technika i sposób, ale także determinacja i zapał, a te mają wędkarze młodsi wiekiem bądź duchem. Są oni bardziej wyedukowani przez media wędkarskie (w tym prasę) i świadomi przemian zachodzących w środowisku. Już wyraźnie widać, że są bardziej otwarci na zmiany niż wędkarze starej daty.
12. Jak w ogóle postrzegasz przyszłość mediów wędkarskich w Polsce? Czy według Ciebie przeniosą całkowicie swoją działalność do Internetu, a może to już się dzieje?
Prasa wędkarska przetrwa, ale musi współdziałać z Internetem. Nowoczesne czasopismo wędkarskie musi mieć wersję elektroniczną, wzbogaconą o treści niemożliwe do zamieszczenia w tradycyjnym wydaniu papierowym.
13. Czy jak jesteś na rybach to zawsze odpoczywasz, a może jednak czujesz się jakbyś był w pracy?
Gdy zacznę czuć się na rybach jak w pracy, to przestanę łowić.
14. Nie ulega wątpliwości, że jesteś bardzo znaną postacią w światku wędkarskim. To pomaga, czy przeszkadza?
Czasami rozpoznawalność bywa dla mnie uciążliwa. Bywa i tak, że zamiast łowić w spokoju odpowiadam na wiele pytań przygodnie spotkanych wędkarzy. Staram się odpowiadać wyczerpująco, ale czasu na łowienie zostaje mi przez to mniej… Pomijając jednak ten mankament, takie spotkania na rybach, na kwaterze czy na promie są bardzo miłe. Poznałem w ten sposób kilku wspaniałych ludzi, z którymi do dziś umawiam się na wspólne wyprawy wędkarskie.
15. Wszyscy wiedzą, jakie masz zdanie o PZW i jego działalności. Zastanawia mnie jednak, co jeśli nie PZW? Nie mamy w Polsce wiele przykładów dobrych dzierżawców wód. Jaka jest więc alternatywa?
Alternatywą są wspominane już przeze mnie wielokrotnie małe kluby wędkarskie działające w skali lokalnej. Taka organizacja opiekuje się np. jednym odcinkiem rzeki, a że zrzesza wędkarzy mieszkających w jego okolicy, może działać skutecznie i we własnym dobrze rozumianym interesie. Przykładów w Polsce jest wiele, można tu wymienić np. klub Pasria działający nad Pasłęką. Jeżdżąc za granicę, widzę, że taki model jest bardzo popularny i funkcjonuje znakomicie.
16. Wydaje mi się, że problem także leży po naszej stronie, czyli w mentalności wędkarzy, a nie tylko po stronie dzierżawców. Czy myślisz, że kiedyś to się zmieni? Jakie są grzechy główne polskiego wędkarza?
Do szewskiej pasji doprowadza mnie oklepane „karta musi się zwrócić”. Otóż nie musi, bo wędkarstwo to nie sposób na zapełnienie lodówki, tylko hobby. A jak każde hobby, musi kosztować. Drugim takim grzechem jest nastawienie tylko na branie, bez żadnej chęci dawania czegokolwiek. Wędkarz oczekuje, że zapłaci składkę, a o wodę niech dba już kto inny: zarybi, posprząta, popilnuje. Polskie prawo zabrania wykonywania bez odpowiednich uprawnień takich rzeczy jak zarybienia, budowa np. wylęgarni czy przepławki (choć na to i owo można uzyskać zezwolenia i bywa, że pasjonaci takiej czy innej rzeki takie budowle stawiają własnym kosztem i bez mała własnymi rękami). Jednak każdy może, będąc nad wodą, posprzątać jej brzegi, dopilnować, czy ktoś akurat nie kłusuje, nie wywozi śmieci na brzeg czy zgoła wyrzuca do wody, czy elektrownia lub pstrągarnia nie zabierają rzece tyle wody, że naturalne tarliska są suche itp. itd. Świadomy wędkarz to wędkarz, który czuje się odpowiedzialny za miejsce gdzie łowi i dba o nie jak o swoje.
Kolejną sprawą jest brak świadomości destrukcyjnej mocy wędki. Przychodzą wędkarze nad wiosenne rozlewisko, gdzie aż kipi od tarlaków okoni czy jazi, masowo wyławiają cieknące ikrą czy mleczem ryby (w zgodzie z RAPR-em!) a gdy tych ryb zaczyna w wodzie brakować, to zwalają winę na kłusowników lub brak zarybień ze strony PZW. Nie potrafią jakoś połączyć ze sobą zabijania ryb w sezonie tarłowym i późniejszego bezrybia. Dotyczy to zresztą nie tylko mordowania tarlaków, ale całorocznych praktyk mięsiarskich.
I jeszcze jedna sprawa. Trocie wpływające do polskich rzek wyniszcza zaraza, a te nieliczne, które okazały się na nią odporne zamiast być otoczone jak największą troską, po złowieniu trafiają do gara, a nie z powrotem do wody. Jest to objaw wyjątkowego chciejstwa i bezmyślności, bo w ten sposób traci się ryby najsilniejsze, najbardziej odporne, których geny są dla danej populacji najbardziej wartościowe. Nikogo nie namawiam do zaniechania połowów, ale zanim takiej rybie da się w łeb, warto uruchomić szare komórki i zastanowić się, co tak naprawdę się robi zabijając osobniki jakimś cudem uodpornione na zarazę. Zarybienia słabiutkimi rybami z hodowli nic nie dadzą, niezbędne jest odtworzenie naturalnego tarła najsilniejszych sztuk.
17. Wracając do przyjemniejszych tematów – jakie są Twoje plany na obecny sezon, może postawiłeś sobie jakieś specjalne cele?
Sezon pstrągowy mamy już zamknięty, trociowy w rzekach Pomorza już dobiega końca. Chciałbym więc powalczyć z sandaczami w polskich rzekach nizinnych oraz z trociami z morskiego brzegu.
18. Każdy z nas ma swoje wędkarskie marzenia i żyje nadzieją, że pewnego dnia spotka się z tą wymarzoną rybą. Jakie wędkarskie marzenia ma Paweł Mirecki?
Mam, oczywiście. Są związane z płetwą tłuszczową. Wspomniałem Ci już o steelheadach, a w Polsce chciałbym jeszcze raz się spotkać z samcem łososia, podobnym do tego, z którym walczyłem na Parsęcie.
Tego Ci Pawle życzę i dziękuję serdecznie za wywiad!