sandacz

Nastała jesień i skończyło się wiślane sumowanie. Jeszcze kilka lat temu czekałem z utęsknieniem na sandaczowe żniwa. Odliczałem dni aż woda stanie się ołowiana. Obecnie ta pora roku często przyprawia mnie o smutek, gdy widzę co zostało z Królowej …

Jednak Wisła jeszcze nie zginęła. Pływają w niej sandaczowe niedobitki. Jeśli ktoś ma cierpliwość i nie zniechęca się wieloma godzinami bez brania, to ma szanse na prawdziwego smoka. U mnie z cierpliwością nigdy nie było za dobrze, więc dozuję sobie łowienie w Królowej i pływam jedynie od czasu do czasu. Tak dla klimatu i wspomnień. Jak coś się uwiesi to super, a jak nie to trochę pomarudzę i zrobię sobie krótką przerwę. Uwielbiam Wisłę i trudno się z nią rozstać, ale gdy zginie ostatni sandacz …

Pierwsze jesienne sandaczowanie zaczęło się z grubej rury i jak to często bywa, były to dobre złego początki. Już na pierwszej miejscówce mam mega strzał w rippera. Przez chwilę pomyślałem, że to sumek, ale trzepanie łbem szybko wyprowadziło mnie z błędu. Sandacza sprawnie podebrał kolega chwytem za szczękę i można było cykać fotę. Zdrowy ponad 80 centymetrowy sandacz stał w okolicy zatopionych drzew przy głębokiej burcie. Już chyba tylko w  takich miejscach pływa coś sensownego. Niestety niedługo przeniosą się na zimowiska i tam zostaną dojechane przez „opadowców”. No tak, bo przecież sandacz bierze jak się zimno robi 😉

Do końca dnia zaliczyliśmy jeszcze kilka brań, ale już kargulen. Wyjąć udało się jednego „byka” , który miał może ze 30 cm 🙂

W ciągu dnia byliśmy świadkami niefajnego zjawiska – stado kormoranów liczące ponad tysiąc sztuk urządzało sobie jatkę na blatach. Jedne nurkowały inne się wynurzały i tak jak walec spływały w dół. Ryby jakie łykały miały często po 40 cm.

Po jakiejś godzinie przyleciało następne stado … Nie dość, że wędkarze dojeżdżają Wisłę, to jeszcze te czarne syfy :(