Kilka feederowych wyjazdów za mną, a ja nie złowiłem karpia. Ba, nawet chyba nie miałem żadnego na kiju. Dopisały świetne karasie i liny, ale karpie o dziwo omijały do tej pory mój zestaw. Pech czy przypadek? Łowiłem podobnie jak rok temu, a więc wydawałoby się, że nie powinno być problemu ze złowieniem prosiaka. Jednak co się odwlecze …
Wybraliśmy się na ryby we trzech i to był trochę problem, ponieważ na miejscu było sporo ludzi, a więc ciężko było znaleźć stanowisko dla tylu wędkarzy obok siebie. Wybraliśmy więc kawałek brzegu, na którym nie lubię łowić. Na początku moje obawy potwierdziła mała ilość brań – ja miejscówki nie lubię i ona chyba mnie też 😛
Jednak w końcu powoli rybka zaczęła podchodzić. Czy to moment odpowiedni czy dobra zanęta … nie wiadomo. Fakt był taki, że co jakiś czas jakiś rybon szarpał szczytówką. Nie było tego dużo, ale trafiłem leszczyka, niedużego amurka i przyzwoitego lina. Kolega obok wyjął 3 duże karasie srebrzyste i dwa średnie amurki. Najgorzej poszło trzeciemu z nas, ponieważ wyholował jedynie jesiotra, ale za to sporego , bo ponad metrowego. Pod koniec dnia w końcu doczekałem się dobrego brania. Po zacięciu ryba zaczęła mocno odjeżdżać i … pękł przypon. Dziwne, bo zrobiony z grubej plecionki. Chyba była czymś sfatygowana. Szkoda …
Już myślałem, że tak skończy się dzień, gdy nastąpiło następne mocne branie. Od razu wiedziałem, że to karpiszon i to całkiem słuszny. Hol troszkę trwał, a ryba do końca się nie poddawała. Jednak żadnego błędu nie popełniłem i szczęśliwie udało się rybę podebrać. Mogłem zapozować z pomarańczowym prosiakiem i doliczyć punkt do Hlehle Challenge 2016 🙂