Powoli schodziliśmy z prądem, czesząc miejsce za miejscem, aż dotarliśmy do ujścia do znacznie większej rzeki, która na początku przytłoczyła nas swoją wielkością. Nie był to jednak problem, ponieważ ryby ewidentnie dobrze żerowały, a fatalna pogoda bardzo dobrze nas maskowała. Praktycznie w każdym sensownym miejscu miałem branie. Ryby nadal nie były duże, ale cały czas walczyły dzielnie. Za to aura stawała się coraz mniej przyjazna. Deszcz był na tyle intensywny, że nasze kurtki przestały stanowić jakąkolwiek ochronę i w pewnym momencie przemoczyło nas do bielizny. Mimo to nie traciliśmy humoru i postanowiliśmy się zaprzyjaźnić z tutejszymi węgorzami. Zwierzaki na tyle okazały się przyjacielskie, że po jakimś czasie całe stado jadło nam z rąk – dosłownie ! 🙂 Udało nam się nagrać ciekawy filmik z tymi zwierzakami w roli głównej, ale jeszcze się nie zabrałem żeby go obrobić . Mam nadzieję, że już niedługo będę mógł go wrzucić na bloga.
Po kilku godzinach postanowiliśmy wycofać się do chatki, którą mijaliśmy kilka godzin wcześniej. Nowa Zelandia jest bogata w takie schroniska i to w najbardziej niedostępnych miejscach, jak chociażby szczyty górskie czy środek dżungli. Kosmos!
Liczyliśmy na to, że albo przeczekamy deszcz, albo na drugi dzień wrócimy do samochodu, jeśli nadal będzie padać i rzeka bardzo się podniesie. Sprawdził się scenariusz drugi … trudno. Do tej pory pogoda była dla nas łaskawa, więc wybaczyliśmy jej bez wielkiego narzekania.
Wyspani i wypoczęci szliśmy na tyle żwawo, że wczesnym popołudniem dotarliśmy do samochodu.
Tego dnia mieliśmy jeszcze trochę czasu, aby podjechać na pobliską rzekę, która praktycznie się nie podniosła i połowić w pobliżu auta. Jak się okazało był to całkiem dobry wybór, ponieważ daliśmy radę złowić po takim samym komplecie: potok 60 i tęczak 50. Moje na streamera, a Tomka na niedużą jętkę. Tradycyjnie też kilka ryb spłoszylismy 🙂
sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:
konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowe. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….