nzdc267_wmPowoli ruszyliśmy w kierunku Christchurch, z którego za 3 dni mieliśmy samolot powrotny. Zdecydowaliśmy, że w dwa dni dotrzemy na miejsce, a po drodze spróbujemy połowić na pobliskich ciekach. Szczególnie, że wśród nich miało być łowisko z prawdopodobnie największymi pstrągami na świecie

 

nzdc136_wm
nzdc140_wm
nzdc172_wm
nzdc511_wm
nzdc161_wm

Pierwszym przetestowanym łowiskiem były sztuczne kanały, na których znajduje się wiele farm z łososiami pacyficznymi. Spodziewaliśmy się sporej presji, ze względu na liczną populację tych ryb w łowisku, a dodatkowo bardzo dobry dojazd i wygodne łowienie. Omijalibyśmy tę wodę szeroko, ale przyciągnęły nas legendy o wielkich pstrągach, które podpływają pod farmy na darmowe żarcie podczas karmienia pelletem. Jednak na miejscu okazało się, że klimat jest wyjątkowo paskudny i nawet perspektywa złowienia prawdziwego potwora nie skłoniła nas do spędzenia nad tymi sztucznymi zbiornikami dużo czasu. Za to miejscowych były całe hordy. Przyjeżdżają kamperami z całymi rodzinami i biwakują nad wodą. Każdy z nich łowi na gruntówki z krewetkami na haczyku – podobno najskuteczniejsza metoda. Klimat jakby skądś znajomy 😉

Spotkaliśmy co prawda kilku spinningistów, ale nie mieli nawet brania. Rozmawialiśmy z łowiącymi i okazało się, że 99% łowionych ryb to łososie. Czasem ktoś złowi pstrąga, ale jest to zazwyczaj przyłów. Jeden starszy pan powiedział, że złowił dwa olbrzymie lorbasy, ryby życia, tyle że zajęło mu to 20 lat (ostatni kilka lat temu). Nie brzmiało to bardzo motywująco 🙂

Pewnie zawinęlibyśmy się szybciej, ale przez moment trafiliśmy na ciekawe zjawisko – żerujące ładne potokowce oraz jednego olbrzymiego tęczaka (na oko grubo ponad 80 cm). Zbierały dość gwałtownie coś spod samej powierzchni. Szybko przezbroiliśmy się na suche muchy i … nic. Następnie mokre. Rezultat podobny, aczkolwiek było kilka odprowadzeń. W końcu Tomek dostrzegł, że ryby nie żerują na muchach, ale na jakimś miniaturowym przezroczystym narybku … coś jakby larwy węgorza. Poszły więc w ruch małe streamery, a następnie gumki na bocznym troku. Próbowaliśmy też oczywiście na duże woblery i blachy. Zaliczyłem nawet jedno branie 60’aka na wirówkę, ale dość szybko się spiął.

Takie żerowanie trwało niezbyt długo i stan szybko wrócił do normy, czyli do nudy 🙂

nzdc157_wm
nzdc168_wm
nzdc164_wm

Przed samym Christchurch zdecydowaliśmy się wyskoczyć jeszcze nad jakąś rzekę, do której wchodzą kingi na tarło (największe łososie pacyficzne). Jednak deszcze w górach spowodowały, że rzeki były podwyższone i brudne. Przypuszczam, że może nawet to sprzyjało łowieniu akurat tego gatunku, ale byliśmy zmęczeni, nałowieni i po godzinnym spacerze zdecydowaliśmy się wrócić do samochodu.

nzdc513_wm

Jak oceniam ten wyjazd? Chyba jeden z najfajniejszych w jakich brałem udział. Przyroda i klimat łowienia (prawdziwe podchody) powaliły mnie na kolana. Do tego 3 tygodnie na miejscu pozwoliły nam łowić na totalnym luzie nigdzie się nie spiesząc. Koszt? Drogo i niedrogo, ale o tym w artykule na temat organizacji wyjazdu, który będzie odpowiedzią na Wasze pytania.

nzdc177_wm

<– Nowa Zelandia 2014 – filmik z oswajania węgorzy