Przez kilka tygodni wrzucałem statystyki wędkarskich sezonów z poprzednich lat. W dużej mierze dotyczyły one Wisły na mazowieckim odcinku. To tam od zawsze spędzałem najwięcej czasu. Szkoda, że nie mam notatek z lat wcześniejszych niż 2008, ale nawet i bez nich widać jak zmieniała się zasobność tej rzeki. 2008 był ostatnim, w którym złowiłem blisko setkę sandaczy (głównie ryb w przedziale 60-70 cm, ale z licznymi znacznie większymi okazami). Wcześniej wyglądało to podobnie. Z byle miejsca można było wieczorem wyjąć 2-3 sensowne ryby, a jak się ktoś przykładał i był dobry dzień to i kilkanaście fajnych piesków meldowało się na wędzisku.
Jeszcze lepiej było z jazi0kleniami. 20-30 kleni w jeden wieczór? Zero problemu. Podobna ilość grubych jazi? Czemu nie.
Co prawda w ostatnich latach nie poświęcałem czasu na połów boleni, ale nie dlatego że było ich mało, ale dlatego że nałowiłem się ich do bólu jak byłem młodszy. Bardzo często po szkole razem z ojcem śmigaliśmy na godzinę nad Wisłę żeby w tym czasie łowić te srebrne torpedy. Nie byłem w tym specjalnie dobry, a mimo to potrafiłem przez te kilkadziesiąt minut wyjąć praktycznie zawsze rybę w przedziale 70-80 cm, czasem więcej niż jedną. Połów okraszony był zawsze mniejszymi i takimi których na słaby ówczesny sprzęt nie wyciągałem (zazwyczaj kotwiczki nie wytrzymywały).
Lata 2010-2012 były słabe i zastanawiałem się czy to już dno, czy jeszcze się do niego nie zbliżyliśmy. Nadal łowiłem pojedyncze duże ryby, ale ilość bardzo spadła. Jedynie sumy dopisywały, ale je mało kto łowił, więc wszystkie były dla mnie 🙂 Pewnie i one zaraz się skończą.
Nadszedł 2013 i obserwowałem nie tylko swoje wyniki, ale także znajomych. Wnioski były druzgoczące – nawet z boleniami było źle. Wiele osób liczyło na to, że to kwestia pogody i dziwnego sezonu, ale wszystko wróci do normy. Nie wróciło. Mamy już połowę maja, ja jeszcze nie byłem nad Wisłą (nie spieszy mi się z oglądaniem tego co zostało po Królowej), za to kilku moich kolegów spędziło już wiele popołudni nad tą rzeką. Najpierw próbowali łowić jazie, a obecnie bolenie. Wyniki zwalają z nóg – w sumie zaliczyli około 20 wyjść nad wodę, złowili jednego małego bolenia i jednego jazika. Poza tym nie widzieli żadnych ataków – zero boleni czy innych ryb. Martwa woda. Może trochę powodem jest przywiązanie do starych miejscówek i powinni zmienić rejony, ale nie zmienia to faktu, że jest źle.
Nie przepadam za dołującym marudzeniem, ale trudno udawać, że jest dobrze. Jest tragicznie! Wkurza mnie jedynie, że wiele osób tego nie dostrzega. Niektórzy wręcz bredzą, że ryba jest tylko „tsza umić ją łowić”. Tiaaa, a później chwalą się jednym mizernym sandaczem po 5 razach nad wodą. Raz na rok to i kura piardnie! Dla wielu osób miarą sukcesu stało się złowienie czegokolwiek w sezonie. Mnie to nie bawi. Wędkarstwo bez ryb traci swój pierwotny sens. Uwielbiam widoki, przyrodę, relaks , ale to wszystko są dodatki. Ważne dodatki, ale nie stanowią istoty wędkarstwa.
Czy to już dno? Chyba tak, Wisła mazowiecka umarła ! 🙁
p.s. Nadal będę bywał nad Wisłą i próbował łowić te niedobitki, które zostały. To moja rzeka …
Smutny, ale prawdziwy wpis.
Razem z kolegami mamy podobne obserwacje, o rybę się teraz dosłownie walczy, chociaż wysiłek i koszty (czas) są niewspółmierne do nagrody.
Nawet kormoranów jakby mniej, wyniosły się, bo nie ma żarcia…
Gorzka prawda