Długa odwilż zwiastowała rychły koniec podlodowego sezonu. Dlatego mimo silnego wiatru i tak postanowiliśmy się wybrać być może ostatni raz.
Planowaliśmy spore jezioro, ale wicher nas zniechęcił i pojechaliśmy kawałek dalej na znacznie mniejsze, ale za to osłonięte lasem. Na miejscu okazało się, że lód jest nadal mocny, ale już cienki bo od 10 do 15 cm.  Jednak chodziliśmy rozważnie i nikt z nas dupy nie zmoczył :)
Za to liczna ekipa, która zaraz po nas przyjechała, dość energicznie przymierzała się do wejścia na lód. Przestrzegłem ich żeby szli tą samą ścieżką co my, ale posłuchała jedynie połowa, a reszta zdecydowała się pójść pomostem. Wiadomo, że takie miejsca rozmarzają jako pierwsze. No i lider pochodu zanurkował od razu po zejściu :lol:
Szybko i sprawnie się wydostał, ale cały dzień pomykał mokry na lodzie. Jedynie poratowali go jakimiś skarpetami i chyba podkoszulkami.

Na odwilży trzeba uważać !

A rybki? Nie żerowały kompletnie. Do południa jedynie ja wymęczyłem okonia 25+ i podobnego spiąłem. Kolega wyjął kilka glutów, a tata był na zero.
Pozostali wędkarze poszli na drugą stronę jeziora na jakąś zatoczkę łowić płocie. Stwierdziliśmy w pewnym momencie, że trzeba iśc gdzie nęcone i udaliśmy się w ich kierunku. Jednak i oni nie szaleli. Mieli po 2-3 płocie na głowę, za to grube, takie 25-30cm.
My jednak dalej szukaliśmy okoni i w końcu zacząłem coś trafiać – rybki od 15 do 25 cm. Kumpel też znalazł pojedyncze sztuki. Ojcu nie szło, ale jak w końcu trafił to od razu grubo – 37 cm :)

Był też bliskowymiarowy szczupaczek.

Późnym popołudniem, gdy okonie siadły, przestawiliśmy się na płotki i każdy z nas złowił kilka sztuk 25-30 cm. Bardzo waleczne rybki. Fajne łowienie :)

Tak więc szału nie było, ale coś tam wydłubaliśmy. No i bardzo się cieszę z okonia taty. Niezbyt gruby jak na zimowego, ale długość za to solidna.

Ojciec chyba na dobre połknął lodowego bakcyla 🙂