wahadłówka gnom
Stary dobry gnom

Łowienie pstrągów bywa bardzo emocjonujące i bardzo relaksujące, ale bywają takie momenty, że ekscytacja zastępowana jest frustracją. Pół biedy jeśli ryby nie żerują, ale przyroda wokoło jest piękna. Nie ma problemu jeśli rzeka i jej urok rzucają na kolana. Jednak co począć jeśli woda jest brzydka jak kupa i do tego mega nudna? Trzeba zmienić łowisko 🙂
Ok, ale co jeśli w pobliżu nie ma niczego bardziej sensownego, jak chociażby na Mazowszu? Przerzucić się na jazioklenie 🙂
A jak ktoś bardzo chce łowić pstrągi? Wtedy niech uzbroi się w cierpliwość i nie marudzi … przynajmniej nie za często.

Mimo, że jestem mało cierpliwą osobą, to potrafię przełączyć się w tryb łowcy i skupić się na podchodach przez te kilka godzin. Gorzej jeśli bezowocne łowienie trwa cały weekend, wtedy zawsze następuje moment, że motywacja nagle znika i zawijam się przed czasem do domu. Tym razem było raźniej, ponieważ łowiłem dwa dni z kolegą, więc była okazja, żeby nic nie złowić we dwóch 🙂
Ja śmigałem ze spinem , a kumpel z muchówką. Przez cały pierwszy dzień zaliczyliśmy zero pstrągów. Chociaż z lekką przewagą spinningu, ponieważ jedna ryba spadła.
Drugi dzień także upłynął na ciężkiej walce. Przerzuciłem chyba wszystkie przynęty, aż w końcu założyłem Gnoma pomny tego, że niedawno ojciec złowił morską trotkę na tę zapomnianą przynętę. To był strzał w dziesiątkę, albo po prostu głupi fart – kilka rzutów i bach! Byłem tak zdziwiony i zaskoczony braniem, że chwilę trwało zanim dotarło do mnie, że mam rybę na kiju. Strasznym walczakiem się nie okazała, ale solidny 50’ak zawsze cieszy. Kto by pomyślał, że ta blisko 20 letnia wahadłówka jeszcze może czynić cuda. A może to był ten czas i miejsce? Może inna przynęta też okazałaby się skuteczna? Nie mam pojęcia.
Oczywiście to była ostatnia ryba podczas tego wyjazdu. Jak na nizinną rzekę z jednym pstrągiem na kilometr nie było źle 🙂