Zaraz po opuszczeniu zimowla, nadszedł długo wyczekiwany moment – rozpoczął się docelowy spływ i prawdziwa rybałka ! 🙂
Scenariusz układał się wręcz idealnie, ponieważ tajmienie na początku … nie brały. Nie martwiło mnie to, bo jednak jakieś ryby co jakiś czas odprowadzały przynętę, a ponadto Krzysiek przekonywał nas, że im niżej spłyniemy tym będzie lepiej. Miał rację ! 🙂
Próbowałem w pierwszych dniach łowić dużo z powierzchni na Salmo Maas Marauder, ale mongolskie doświadczenia nie przełożyły się na syberyjskie tajmiszony. Co prawda miałem jakieś brania, ale było ich bardzo mało. Za to ryby trafiały się podczas najbardziej oczywistego łowienia – na duże głowacicowe woblery.
A ryby? Były i to całkiem sporo! Co prawda niezbyt okazałe, ale im niżej spływaliśmy tym większe.
Wieczorami rozbijaliśmy obóz, jedliśmy dwudaniowy posiłek, wypijaliśmy po „stakanie” i szliśmy spać.
Rano śniadanie, pakowanie majdanu na pontony i rybałka … schemat 🙂
Aż w końcu pojawiły się duże tajmienie … 🙂
A później było jeszcze lepiej, ale o tym w dalszych odcinkach … 🙂
Za to następny wpis będzie poświęcony spotkaniom trzeciego stopnia (niekoniecznie sympatycznym 🙁 ) z największymi drapieżnikami Syberii, czyli o niedźwiedziach i … tygrysie syberyjskim.
Czytam , oglądam zdjęcia i mnie zamurowało. Niesamowita wyprawa , doskonale opisana. Cóż to za smakołyk na tej kromce chleba ?
Ikra z kety (jeden z gatunków łososia pacyficznego).
Wyglądało mi to na kawior , ale wolałem się upewnić.Jeszcze bardziej zazdroszczę Ci tej wyprawy , bo jeśli chodzi o kawior ,to jestem znawcą i smakoszem.
Zazdroszczę to mało powiedziane . Dla takich przygód ,warto żyć.
Czekam na tego tygrysa 😀 Reszta na Shrapie 🙂
Hlehle piękne ryby.
Miło poczytać Cię znowu :).