Jest wielu wędkarzy, dla których sezon się nie kończy. Ja z premedytacją robię sobie zimową przerwę – nie łowię keltów (kelt to nie troć), a spod lodu staram się nawet nie zaczynać (a nuż by mi się spodobało). Jednak jeśli zima jest długa i sroga to przychodzi taki moment, że dostaję pierdolca. Ciągnie mnie nad wodę tak, że czasem w desperacji atakuję mimo mega mrozu, czy też śniegu po kolana. Gorzej jeśli rzeka zamarzła. Wtedy nie pozostaje nic innego jak pisanie głupot na forach internetowych 😉
Tak było i tym razem. Zima trzymała długo i jak tylko pojawiła się możliwość wyskoczenia nad rzekę, nie zastanawiałem się zbyt długo. Nie liczyłem na dobre wyniki, ponieważ nie do końca czuję zimowe łowienie. Ot taka dłubanina i to zazwyczaj na gumy, ale po tak długiej przerwie nie miało to znaczenia. Co prawda w wielu rzekach pstrągi w tym okresie są chude jak kondony, jednak są wyjątkowe miejsca gdzie lorbasy nie tracą kondycji zimą. Na jedno z nich postanowiłem się wybrać. Wredna i niezbyt rybna to woda, ale potrafi zaskoczyć konkretnym kabanem. Zresztą ja lubię wredne łowiska ze względu na ich kameralność. Ludzie trzymają się od nich za daleka, a ja wolę nie złowić nic niż ścigać się na rybach.
Tym razem łaska rzeki na mnie spłynęła i nie skończyłem na zero. Ba, było wręcz bardzo dobrze – 3 brania i 3 ryby. Najpierw dwa 40’aki, a także nagroda w postaci 52 centymetrowego łobuza. Niestety dziadyga nie zapozował do zdjęcia. Rzadko strzelam sesje fotograficzne, ale jeśli już to zazwyczaj trzymam rybę w wodzie w moim dość dużym podbieraku, a w międzyczasie rozstawiam aparat. Jak już jest gotowy, to szybko wyciągam modela, ustawiam się, cyk i ryba wraca do wody. Czasem zdarzy się wpadka, a to ryba z rąk ucieknie do wody, a to fotka nie wyjdzie, a tym razem … cwaniak nawiał z podbieraka. Chociaż żaden z niego cwaniak, tylko ja gapa – podbierak jest na długiej sprężynie i sam go przypadkiem wypuściłem 😉
Trudno się mówi. Dzień i tak mega udany, a ja z bananem na twarzy wróciłem do domu.