Poniżej następna porcja wiadomości od zimowych łowców dorszy 🙂
W końcu pogoda
Dzisiaj zrobiliśmy sobie wycieczkę do pobliskiego miasteczka Honningsvag, gdzie odwiedziliśmy sklep rybacko-wędkarski. Droga 20km do miasta była mocno ekstremalna, lód na asfalcie, a my mieliśmy tylko zimowe opony…
Były momenty na prawdę niebezpieczne, ale pogoda i widoki mega ! Smakujemy prawdziwą zimę. Po powrocie z wycieczki ostrzymy kotwice i szykujemy zestawy, jutro rano mamy o godz 3.00 zaplanowane wyjście, wreszcie pogoda łaskawie pozwala wypłynąć w morze :-). Plan jest taki, że łowimy do bólu !
Pierwsze łowy i poważna awaria łodzi !
Dzisiaj dzień z przygodami…
W morze wyszliśmy o 4.00 pełni bojowych nastroi, jednak woda nie była tak spokojna jak pisali w internetowej prognozie, fale po kilka metrów tylko bardzo długie więc jakoś dawało radę. Na początku nie mogliśmy namierzyć stad dorszy, wiec postanowiliśmy wypłynąć dalej w morze, gdzie rybacy mieli kilka dni wcześniej niezłe wyniki. Tuż przed dopłynięciem na miejscówkę silnik zaczął jakoś dziwnie klekotać stracił moc, a z rury poszedł czarny dym i zdechł… Ja w międzyczasie spostrzegłem, że łódka dziwnie obsiadła w dół, jakoś dziwnie blisko lustra wody byliśmy. Otwieramy klapę od motoru, a tam mały basen z silnikiem do połowy stojącym w wodzie ! Szybko odpalamy pompę zęzową i wzywamy pomoc. Wody nabieraliśmy szybciej niż pompa dawała radę wylać. Po głowie zaczęły mi biegać myśli kiedy jednostka zatonie, a my staniemy się pokarmem dla krabów i zębaczy. Po chwili otrząsnąłem się i doszedłem do wniosku, że skoro mam się stać paszą dla dorszy na morzu Barentsa to przedtem jeszcze kilka ich złowię, a wiec węda w garść i do roboty, echo zaczęło pokazywać ładne zapisy. Tylko pilker musnął dno i od razu chrobot ! Metrowy dorszyk zameldował się na wędce 🙂 , zaraz kolejny, za chwilę jeszcze jeden, cała reszta bierze kije w dłoń i do roboty, 50 minut łowienia i ponad 100kg wątłuszy zameldowało się na zestawach.
Tymczasem padł akumulator i zęzówka przestała nas wspierać na duchu swoimi cichym mruczeniem… Pełna kicha… A raczej pełno w porach…
Wcześniej rozmawialiśmy z rybakiem co się dzieje z człowiekiem który wpadnie (w kombinezonie) do wody i nie ma z znikąd ratunku. Jeżeli przez kilka pierwszych minut nie przyjdzie pomoc, to po 15-20 minutach jest już po tobie…. Dale jest szukanie zwłok, jeżeli prze kilka najbliższych dni nikt nie odnajdzie ciała w worku kombinezonowym to po kolejnych kilku dniach nie zostaje z Ciebie NIC… Dosłownie. Po prostu zostajesz „przerobiony” i koniec.
Dryfujemy na skały… Przestajemy łowić bo jesteśmy coraz bliżej skalistego wybrzeża, na telefon dostajemy info, że pomoc jest już blisko.
Pojawiają się dwie jednostki. Uff, w samą porę ! Linka holownicza w ruch i jedziemy „na dorożkę” do portu, potem filetowanie urobku, a na kwaterze gotowanie wyśmienitej zupy rybnej…
- Część I – pojechaliii !
- Cześć II – wielkie dorsze na krawędzi katastrofy
- Część III – halibuty nie do wyjęcia
Ja pier…le! Ja to nie byłbym w stanie łowić. A w gaciach to z pare kilo!
Kurde…. niezła przygoda! Ale pasja i walka o wędkarski sukces do samego końca!:)) Powodzenia i oby już bez takich atrakcji 🙂
Niesamowite.
Chyba się starzeję bo to już nie na moje nerwy. Ostatnie co bym zrobił to łowił. Pompa nie daje rady to wiadra i heja! (Gorzej bez wiader)😜
Może kolega trochę podkoloryzował opowieść (?) 🙂