Pamiętacie euforyczną relację Tomka? Teraz czas na mój raport z tego samego sumowego zlotu.
Wystartowaliśmy z kolegą o 9:30 i popłynęliśmy w górę rzeki. Wyjątkowo mało ludzi łowiło na popularnych pobliskich rynnach, więc przetrollowaliśmy je i ruszyliśmy dalej. Po drodze na jakiejś rafie widzimy jak sandacza około 75 centymetrów, wyjmuje dziadzio z żoną na łodzi. Rzucał gumką na napływ. Pogadaliśmy chwilę, sympatyczni ludzie. Chociaż na pewno sandacz miał inne zdanie.
Obławialiśmy większość znajomych miejscówek, a skupiliśmy się szczególnie na jednej z burt i pobliskiej przykosie. Gdy już zaczęliśmy napływać tę drugą, podpłynęła do nas łodka i grzecznie panowie zapytali o wyniki. Zamieniliśmy kilka słów a oni myk przed nas i woblery za burtę. Nie było sensu płynąć zaraz za nimi, więc lekko rozdrażnieni polecieliśmy dalej. Pierwszy raz spotkałem się z chamstwem tego typu
Kumpel od razu powiedział, że w takiej sytuacji na pewno zaraz coś złowimy na ich oczach. Trochę się pomylił, bo na następnej przykosie (a w zasadzie blacie) faktycznie wyjmujemy sportowe 178 cm. Niestety panowie z obcej łódki tego nie widzieli … a może i dobrze.
Łowimy jeszcze metróweczkę na rynnie, przy której po chwili spotykamy innych zlotowiczów.
Później polecieliśmy w górę, spotkaliśmy się z Tomim i zdecydowaliśmy się zostać na następny dzień, mimo kiepskich prognoz.
Zrezygnowaliśmy z biwaku przy samochodach, ponieważ okolica była wyczyszczona z drzewa i przepłynęliśmy na drugą stronę rzeki. Tam rozbiliśmy się na rozległej plaży. Kolega jeszcze tylko wrócił, aby pożyczyć namiot od jednego z wracających do domu zlotowiczów.
Na drugi dzień zaczęliśmy nierówną walkę z sumami i pogodą. Nie połowiliśmy. Trafił się jeden mały sumiaczek i był bardzo duży sandacz na kiju, ale dość szybko się wypiął. Popołudniu zmokliśmy, zmarzliśmy i pognaliśmy do domu.
Zlot ponownie był udany. Może ryb było mniej niż w latach poprzednich, ale 2014 do łatwych nie należał ze względu na dość wysoką wodę, a więc każda fajna ryba cieszyła podwójnie.