W tym sezonie nie planowałem startów w zawodach w UK. Skupiłem się na Predatortour i WPC w Holandii i wypadły mi z kalendarza wszystkie angielskie imprezy. Jedyny pasujący mi termin to była Perchmania w drugiej połowie sierpnia, ale z założenia ja ryb latem nie łowię. Nienawidzę upałów.
Jednak ponad tydzień przed zawodami okazało się, że w tym roku fala gorącego powietrza omija Wyspy Brytyjskie, a więc szybka decyzja – startujemy!
Tym razem za partnera miałem Michała, z którym już kiedyś startowałem w UK (Pike Maniacs Elite 22) i nawet udało nam się wygrać 🙂 Może i tym razem miało dopisać nam szczęście? Niestety praktycznie cały mój sprzęt wędkarski został w PL. Szybkie zapytanie do kolegów i nie musiałem się już martwić o wędki. Co prawda nie lubię łowić na pożyczone kije, ale tym razem nie było innej opcji. Jeszcze raz dziękuje moim szkockim Polakom. Zawsze można na Was liczyć 🙂
Plan na pierwszy dzień był dość prosty – atakujemy znane mi płycizny, gdzie zazwyczaj można połowić najgrubsze sztuki. Taką samą taktykę obrało mnóstwo zespołów i zrobiło się bardzo tłoczno, ale mimo to nikt nie łowił ryb. Nie napawało to optymizmem. Po jakimś czasie zdecydowaliśmy się zrobić objazd po miejscówkach. Niestety jedna po drugiej nie dawała żadnych ryb.
Co jakiś czas zerkałem na aplikacje i nie dowierzałem oczom. Nikt nie łowił okoni. Gdyby nie 3 zgłoszone sztuki, to pomyślałbym że jest jakiś błąd w systemie 🙂
Po jakimś czasie dotarłem do miejsca, gdzie nie raz uratowałem swoje 4 litery. Jednak było już zajęte. Próbowaliśmy dorzucić do mety z drugiej strony, ale ze względu na bardzo silny wiatr, nie byliśmy w stanie zrobić tego poprawnie, więc odpuściliśmy. W końcu miałem jeszcze mnóstwo miejscówek w zanadrzu…
Skończyło się na opłynięciu jeziora dookoła z wynikiem na zero 🙂 Tak zakończyliśmy dzień pierwszy.
Prowadzący team miał tylko 3 okonie, następny w kolejności 2, i kilka zespołów po jednym garbie. Reszta na zero!
Drugiego dnia mieliśmy lekko zmodyfikowany plan – lecimy na jedną ze swoich bankówek – miejsce znane wszystkim, ale przynajmniej wiadomo, że są tam ryby. Niestety dotarliśmy na miejsce w dość sporym tłumie. Wszyscy na raz zakotwiczylismy w dość bliskich odległościach i przez następne 90 min nikt nie złowił ryby 🙂 Nie było sensu dalej męczyć jednej mety i przestawiliśmy się na power fishing – szybkie obławianie kolejnych met. Koło południa dotarliśmy do miejsca, gdzie był już inny znajomy zespół. Byli idealnie ustawieni i mogli z wiatrem obrzucać spory obszar pod różnymi kątami. Ustawiliśmy się w sporej odległości od nich i dzięki temu, że wiatr znacznie osłabł w stosunku do dnia poprzedniego, mogliśmy rzucać znacznie dalej także pod wiatr oraz prowadzić poprawnie przynęty.
Nie od razu trafiliśmy w gusta okoni, ale jak już się udało to zaczęliśmy je dłubać. Powoli i z długimi przerwami, ale co jakiś czas wyjeżdżały grubasy. Modyfikowaliśmy nasze ustawienie dość często a także zmienialiśmy głębokość, na której łowiliśmy.
Ostatecznie udało nam się złowić 5 sztuk: 48, 48, 47, 46, 45 cm, czyli zabrakło jednej sztuki do kompletu. Jednak ze względu na fatalne żerowanie ryb, wynik ten wystarczył na pierwsze miejsce. Druga ekipa miała także piękne okonie, ale o jednego mniej, następne 2 ekipy miały po trzy ryby. Nikt się nie spodziewał, aż tak trudnych zawodów i prawda jest taka, że niewiele brakowało a my byśmy także skończyli bez ryb na końcie. Tym razem uśmiechnęło się do nas szczęście 🙂