W końcu wystartował sezon sumowy. Co prawda nie udało mi się być na wodzie pierwszego lipca, ale dość szybko nadrobiłem i pływałem półtora dnia po Wiśle. Jak na mnie to i tak wyjątkowa sytuacja, ponieważ zazwyczaj zaczynałem w sierpniu. Głównie z powodu niechęci do upałów i masakrycznych komarów, unikałem Królowej na początku lata. Jednak w tym roku postanowiłem się przełamać i zacząć znacznie wcześniej.
Pierwsza sesja trwała pół dnia i zaliczyłem jedynie branie i spinkę. Na dodatek nie był to sum, a raczej sumek. Kolega na łodzi był bardziej skuteczny i wyjął dwa sumiątka w zakresie 80-90 cm. Winę za to, że byki nie brały zwaliliśmy na pogodę i szybko zrobiłem poprawkę na innym odcinku, ale tym razem z ojcem. Mimo aury zdecydowanie bardziej sumowej, tym razem znowu zaliczyłem tylko jedno branie i na dodatek … sandacza. Żeby tradycji stało się zadość, piesek się nie zaciął (praktycznie mam zerową skuteczność w zacinaniu sandaczy na sumowym sprzęcie). Podobnego zbója miał na kiju tata, ale po kilku metrach ryba się wypięła. Za to z sumami seniorowi poszło znacznie lepiej – wyjął 3 sztuki. Dwie poniżej metra i jednego tłuściocha pod 130 cm. Ryba albo była bardzo nażarta, albo z jakiego powodu się nie wytarła. O ile rok temu wiele sumów tak miało z powodu bardzo zimnej wiosny, to w tym roku byłoby to co najmniej dziwne …
Sumy się w tym roku nie wytarły 🙁 Moje wszystkie złowione na Bugu miały brzuszek a mięsiarze dokładnie to sprawdzili i każda samica ma ikrę.
Dlaczego dziwne? Wiosna była ciepła, fakt, ale maj i czerwiec – już nie (pod koniec czerwca woda w ZZ miała tylko 18 stopni…)
Dziwne, żeby jeszcze w lipcu nie były wytarte. Nie ma porównania przecież do 2013 kiedy śnieg był jeszcze w połowie kwietnia.