Nigdy bym siebie nie posądzał o to, że będę uczył ludzi manier. Nie czuję się do tego odpowiednią osobą, ponieważ w wielu przypadkach to mi przydałoby się trochę więcej ogłady. Jednak czasem spotykam nad wodą osobników kompletnie pozbawionych podstawowych zasad. Nawet nie chodzi tu o pijanych buraków, czy śmiecących brudasów, ale o rzeczy może trochę bardziej subtelne, jednak równie wkurzające.
Od jakiegoś czasu dużo było słychać o pladze nowych trollingowców, którzy nie szanują innych wędkarzy nad wodą. Klasyfikowałem te marudzenia, jako typową zazdrość ludzi, którzy nie mają łódek i zazwyczaj nie potrafią złowić ryby. Często przecież pojawiają się „brzegowe pretensje” nawet jak przepłynie się kilkadziesiąt metrów od zestawów. Myślałem, więc że historie o tym jak to trollingowcy pływają po zestawach innych to wyssane z palca bajki. Wydaje mi się, że … najzwyczajniej w świecie się myliłem. O ile zazwyczaj jest to nadwrażliwość panów łowiących z brzegu, to przypuszczam, że nie raz trafi się jednak trollingowiec, który wpłynie im w wędki.
W tym momencie uderzę się w pierś – także mi zdarzyło się to kilka razy w życiu. Jednak zazwyczaj było to przez gapiostwo. Bardzo łatwo jest nie zauważyć wędkarzy skitranych w krzakach na dzikiej burcie. Nikt nie łowi w tych miejscach przez wiele kilometrów i nagle okazuje się, że na środku burty rozstawiona jest gruntówka. Mój błąd i zawsze w takiej sytuacji szczerze przepraszam.
Pamiętam też sytuację, jak panowie grunciarze poustawiali swoje zestawy kilkadziesiąt metrów od brzegu na piachu z wodą do kolan, a mieli kilkumetrową rynnę pod brzegiem. Nigdy bym się tego nie spodziewał. Teraz już wiem, że jest to standard nad Wisłą 🙂
W ostatni weekend spotkałem się z innym objawem braku kultury nad wodą. Trollowałem sobie spokojnie z kolegą po przykosie i w tym momencie podpłynęła do nas łódka z dwoma wędkarzami. Wymieniliśmy ze sobą kilka koleżeńskich zdań, w stylu jak biorą itp. Wydawało się, że mamy do czynienia z sympatycznymi i kulturalnymi wędkarzami. Niestety … Nagle spokojnie nas wyprzedzili, wypuścili woblery za burtę i poszli przed nami w trollu po przykosie, którą obławialiśmy. Nie zamierzaliśmy płynąć w ich smudze i lekko zdenerwowani zawróciliśmy i odpłynęliśmy. Byłem w niezłym szoku. Słyszałem o tym, że na trollingowych wiślanych pigalakach to standard, ale jak do tej pory się z tym nie zetknąłem i myślałem, że to bajki.
Przecież oczywistym powinno być, że jak widzimy kogoś płynącego w trollingu to takie miejsce mijamy, ewentualnie ustawiamy się grzecznie z tyłu. Taaaa 😉
Czy to nie był czasem team czarnego kota?
Nie to nie byli oni, mimo że podobno gdzieś w pobliżu pływali (koledzy na drugim pływadle ich widzieli).
Coraz więcej buraków pływa i chodzi na ryby. Niestety
A jak wygląda ten team „czarnego kota” na mazowieckiej Wiśle? Może i ja ich skojarzę.