W poprzednim odcinku dobraliśmy się w końcu do dużych tajmieni, nie opisałem jednak dnia, w którym Edward pozamiatał łowiąc największą sztukę wyjazdu. Ryba jak i sposób w jaki została złowiona są warte oddzielnego wpisu, a więc było tak …
Jak co wieczór siedzieliśmy przy stole i popijaliśmy co nieco. W pewnym momencie Tomek i Edi spontanicznie zdecydowali się porzucać w ciemnościach na powierzchniowe imitacje myszy, a w zasadzie burunduków. Edward poszedł tak jak stał, czyli w dresach i klapkach 🙂 Ja zostałem z resztą ekipy przy stole.
Nie minęło dużo czasu i usłyszałem krzyk – głośne „JEEEEEST !”. Niestety ryba spadła, ale wszystkim od razu włączył się tryb łowcy – czyli biorą w nocy z powierzchni ! Długo nie trzeba było czekać i zarówno ja , jak i Marcin dzierżyliśmy wędki w dłoniach i szliśmy w kierunku wody. Zanim jednak dotarliśmy rozległ się ponowny krzyk i po chwili mogliśmy podziwiać, jak Edi holuje wielką rybę w kompletnych ciemnościach. Walka nie szła gładko, a to głównie za sprawą masy ryby, nurtu rzeki i braku oświetlenia. Jednak tajmień był dobrze zahaczony i dał się sprawnie podebrać po wyczerpującym holu. Znacznie gorzej było z obsługą ryby, a wszystko dlatego, że tajmiszon ważył bardzo dużo, był silny, a łowca nie dość, że nie miał możliwości wejścia do rzeki (klapeczki zamiast śpiochów), to jeszcze ewidentnie nie miał wprawy w trzymaniu takiego zwierzaka. Zresztą mało kto ma …
Z tych oto przyczyn fotki wyszły … słabo. Na szczęście jakaś pamiątka jest, mimo że nie oddaje do końca potęgi tajmienia. Ryba oczywiście została wypuszczona, ale troszkę trzeba było ją reanimować. Przyczyną zapewne był dość długi hol. Dlatego warto stosować dość mocny sprzęt, znać jego moc i holować siłowo, bo tajmienie do walczaków nie należą i walczą zazwyczaj … dopiero w rękach łowcy.
Edi przetarł szlak i już wiedzieliśmy, że nie wolno odpuszczać nocnego łowienia. Zresztą minęło zaledwie kilkanaście minut i piękną rybę złowił także Marcin.
Swoją szansę miałem i ja, ale niestety tajmień jedynie urwał mi połowę przynęty, a dokładniej mówiąc długi futrzany ogon, który był przyklejony do wielkiego poppera 🙂
Żeby nie było, to nie jedyny raz, gdy łowienie nocą w samych klapkach przyniosło niespodziewane efekty. Po kilku dniach rozbiliśmy obóz nad głęboką jamą i ostrzyliśmy sobie zęby na nocne myszkowanie. Jednak wieczór nie przyniósł upragnionych brań. Co jakiś czas zmienialiśmy się i w międzyczasie raczyliśmy rozgrzewającymi trunkami. Gdy już wydawało się , że nic tej nocy się nie trafi, nad banią stanął kolega na bani 🙂 Obowiązkowe klapeczki na stopach i … wobler zamiast myszy na końcu zestawu. Nie chciało mu się zmieniać przynęty. No i oczywiście, w pierwszym niezbyt celnym rzucie zapiął dobrego tajmienia 🙂 Ryba ogromna nie była, ale metrówka zawsze cieszy, a do tego w takich okolicznościach? Nasze śmiechy jeszcze długo niosły się po tajdze … 🙂