Czas na recenzję łódki Norton 3, czyli mojej pierwszej (a w zasadzie mojego taty) jednostki pływającej. Zakupiliśmy ją milion lat temu, kiedy byłem jeszcze dzieciakiem. Tak więc mam sporo wspomnień związanych z tą „mydelniczką”. Większość czasu używaliśmy ją na Mazurach i nadal co roku tam jest moczona, a więc od razu można zauważyć jej pierwszą zaletę – wytrzymałość. Tyle lat i nadal nadaje się do użytku. Co ciekawe pływałem tą łódką nie tylko na jeziorach, ale także na mazowieckiej Wiśle. Podpinaliśmy Yamahę 2.5 konia i można było podbijać Królową … a było to w sumie wyzwanie na tej łupinie. Tu pojawia się wada – nie jest to jednostka stabilna. Łowienie na stojąco praktycznie nie wchodzi w grę, a bywało też tak, że jak mocno wiało pod prąd i zrobiła się fala na Wisełce, to wracałem siedząc na dnie łodzi 🙂 Zdarzyło się też , że mknęliśmy z prędkością światła w pobliżu grochalskich główek i nierozważnie wpłynąłem w spory wir za największą ostrogą … łódkę momentalnie postawiło bokiem i tata prawie wyleciał za burtę. Trzeba uważać 😉
Z zalet warto wymienić mobilność tej łódki – przewoziliśmy ją zawsze na dachu aut. Co prawda do wrzucenia ją na bagażnik potrzeba było dwóch osób, ale to akurat nie stanowiło problemu, zawsze się ktoś znalazł do pomocy. Łowić też w sumie można na niej w dwie osoby. Lepiej żeby nikt nie wstawał, ale na siedząco nie ma problemu.
Obecnie tata wozi ją na małej przyczepce i sam sobie ją woduje nad jeziorami, a że głównie łowi sobie na spławik to wielkich wymagań co do pływadła nie ma i Nortonik mu się sprawdza 🙂