Blisko nad morze nie mam, więc niezbyt często bywam w tych rejonach. Jak już jechać to raczej na wyraźny sygnał, że ryba jest i żeruje. W końcu nadszedł ten moment, że kolega połowił w tygodniu, prognoza pogody na weekend była dobra i tata miał czas 🙂 Zaplanowaliśmy wyjazd na 4 osoby i dwa pływadła, jednak jeden kolega odpadł i pojechaliśmy we trzech: ja, Broda i Czarek. Mieliśmy info na bieżąco od kumpla, który łowił w piątek i w sobotę rano z brzegu. Miał po kilka kontaktów dziennie, ale z niedużymi rybami. Dodatkowo zaczęły podchodzić śledzie.
Na miejsce dotarliśmy po 9’ej, więc wypłynęliśmy dopiero o 10:30. To co ujrzeliśmy mocno nas zaskoczyło – setki ludzi upchanych na brzegu i w łodziach. Wszyscy „wydobywali” śledzie w hurtowych ilościach.
Razem z ojcem zawiązaliśmy małe cykady i próbowaliśmy łowić te rybki na spining. Mieliśmy sporo brań, ale rzadko udawało się je zaciąć. Złowiliśmy 5 sztuk i popłynęliśmy trollować za trocią. Łowiliśmy w sumie na 3 wędki: po jednej trzymaliśmy w rękach i jedną z planerem postawiliśmy w stojaku. Pierwsze branie nastąpiło na tę ostatnią o godzinie 12:30 na wodzie 4-5m. Ryba wzięła na niebieskiego woblera 10 cm. Niestety miała tylko 45+ cm.
Mniej więcej po godzinie zaliczyliśmy jeszcze jedno branie na tę samą przynętę – plecionka wyskoczyła ze spinacza, ale ryba się nie zacięła. Do końca dnia na naszym pontonie nic więcej się nie wydarzyło. Za to Czarek złowił trotkę 40+.
Pływało sporo łodzi i kilka osób brodziło, ale z czasem ludzie się zawijali. Widzieliśmy jedynie dwa hole ryb 40-50. Za to śledziowcy łowili na grubo. Postanowiliśmy , że na kwaterze skombinujemy choinki śledziowe i jutro przez chwilę się pobawimy.