Idealne miejsce do łowienia na muchę
Idealne miejsce do łowienia na muchę

Powoli wyjazd zbliżał się do końca, ale w planach mieliśmy najechać jeszcze jedną poleconą rzekę. Kolega będąc na niej widział bardzo dużo ładnych ryb, ale nie był w stanie ich skusić na spinning, ponieważ żerowały na jakiś muchach. Jedynym problemem miało być dotarcie do wody przez gęsty las i ostre krzewy. Czymże jest jednak godzina męki w stosunku do czekającej nagrody?
Po ponad dwóch tygodniach dobrze się zahartowaliśmy i dość sprawnie nam poszło. To co ujrzeliśmy lekko nas zaskoczyło – rzeka była, a i owszem, ale łowić na muchę nie bardzo się w niej dało, ponieważ była dość głęboka na całej szerokości, a nurt był wyjątkowo mocny i równy. Brzegi natomiast porastała ściana krzaków i drzew. Jak tu rzucać pod prąd? Rolka w grę nie wchodziła.
Brnęliśmy więc dalej pod prąd, aby znaleźć jakiś płytszy odcinek. Nawet przez chwilę się udało … tylko przez chwilę.

nzdc495_wm
nzdc494_wm

Trzeba było podjąć męską decyzję – wracamy do auta, póki jest jeszcze czas podjechać na inną rzekę. Po ponad dwóch godzinach byliśmy przy samochodzie. Szybkie skanowanie mapy i dość desperacki pomysł pojawił mi się w głowie – rzeka, nad którą trzeba było jechać przez góry trasą dla samochodów terenowych, a następnie znowu przebić się przez dżunglę. Żeby było ciekawiej musieliśmy jeszcze przejść kilkaset metrów przez bagna. Jak szaleć to szaleć 🙂
Nie powiem, że poszło nam łatwo i przyjemnie. Wręcz przeciwnie po drodze leciały wiązanki i szybko pojawiły się myśli, że zupełnie nam odbiło. W pewnym momencie zza drzew zobaczyliśmy wodę i gdy już nam się wydawało, że w końcu dotarliśmy nastąpiło szybkie rozczarowanie – było to jedynie rozlewisko z dużą ilością zwalonych drzew.

nzdc498_wm

Odpoczęliśmy chwilę i ruszyliśmy dalej, ale tym razem idąc nie przez las lecz brodząc rozlewiskiem. Liczyliśmy, że w ten sposób łatwiej trafimy nad rzekę. Lekko nie było przedzierać się przez zwaliska, ale nie pomyliliśmy się i w końcu dotarliśmy. Naszym oczom ukazała się rzeka wyjątkowa. Woda była bardzo czysta jak wszędzie do tej pory, ale dodatkowo miała zielone zabarwienie. Dno i brzegi natomiast, były usłane zwaliskami. Zaczęliśmy zastanawiać się czy damy radę z muchówkami.

nzdc500_wm
nzdc503_wm
nzdc504_wm
nzdc501_wm

Powoli brnęliśmy w górę rzeki co jakiś czas płosząc grubego pstrąga spod zwalonych drzew. Nie widzieliśmy ryb żerujących i czuliśmy się bezsilni. W pewnym momencie doszliśmy do rozlanego spowolnienia z bardzo głęboką praktycznie stojącą wodą. Tam udało mi się spłoszyć największego pstrąga jakiego widziałem podczas całej wyprawy (największego z rzeki, bo były jeszcze kanałowe potwory, ale o tym w następnym wpisie). Kaban stał przy samym brzegu i prawie na niego wlazłem.
Nasza motywacja spadła jeszcze bardziej w momencie , gdy bardzo mocno się rozpadało. Rzeka co prawda zmieniła charakter i stała się znacznie bardziej przyjazna metodzie muchowej, ale wiara że coś złowimy dawno się ulotniła. Tomek znowu wziął dziurawą kurtkę („no bo przecież nie padało jak wyszliśmy z samochodu” 🙂 ) i całkowicie przemoczony zdecydował się zbadać czy dalibyśmy radę w tym miejscu przedrzeć się przez dżunglę do drogi. Jak tylko zniknął za drzewami (i już nie wrócił …), zauważyłem dwa cienie na dość płytkiej wodzie. Czyżby wyszły na żer? Przyglądałem się chwilę i bliższy obiekt okazał się zdecydowanie rybą. Nie byłem pewien co do ciemnej plamy znajdującej się w górę rzeki, ale aby nie spartolić postanowiłem dalej się nie ruszać i podać streamera powyżej obydwu potencjalnych potokowców. Jak tylko mucha wpłynęła w pole widzenia ryb, zareagowały zupełnie odwrotnie – kropas z tyłu czmychnął, a drugi z impetem przywalił w przynętę. Hol był rozczarowujący, szczególnie że lorbas był dość okazały. Posiadał wręcz ogromną paszczę i wielki kark , niczym okoń. Zacząłem wołać Tomka, który prawdopodobnie nie odszedł daleko, ale niestety odpowiedziała mi cisza. Słychać było jedynie szum rzeki i odgłos ulewy. Postanowiłem zrobić zdjęcie z samowyzwalacza, ale po wyjęciu aparatu okazało się, że obiektyw był cały zalany. Jako że nie miałem nawet czym go przetrzeć, postanowiłem nie męczyć ryby, którą przytrzymywałem cały czas na płytkiej wodzie i pozwoliłem jej odpłynąć. Byłem szczęśliwy. Rzeka i pogoda dała mi w kość, ale mimo wszystko spotkała mnie nagroda za wytrwałość.
Postanowiłem jeszcze połowić i za mniej więcej godzinę odbić przez dżunglę w kierunku drogi. Więcej żerujących ryb co prawda już nie zauważyłem, jednak łowiąc na ślepo wymęczyłem jeszcze jednego, aczkolwiek chudszego potoka.

potokowiec_wm

Nowa Zelandia 2014 – filmik z oswajania węgorzy –>

<– Nowa Zelandia 2014 (15) – orgia na sucho