Kilka słów o tym jak udało mi się złowić wielkiego pstrąga (niestety 🙂 ) na spinning.
Z pstrągami na Mazowszu jest bida, a jeszcze większa bida jest z jętką. Co prawda czasem człowiek znajdzie odpowiednią ilość czasu żeby wyskoczyć gdzieś dalej i na dodatek trafi w rójkę i aktywne ryby („Jętki czas”), ale ryzyko porażki jest duże. Dlatego jak nie mam za dużo czasu lub pogoda jest niesprzyjająca, to wolę nie zawracać sobie głowy i atakuję ze spinningiem. Muchówka leży w bagażniku w razie jakbym zauważył jakieś zbiórki. Podobnie było tego dnia. Kolega namawiał mnie żeby popołudniu popływać na Wiśle, ale postanowiłem twardo trzymać się planu i nie zaczynać jeszcze sezonu na Królowej. Jeszcze się napływam…
Zacząłem spacer nad rzeką popołudniu i dość długo nie miałem kontaktu. Nie widziałem też żadnych zbiórek ani ataków, więc powoli zaczynałem wątpić w jakikolwiek efekt. Jednak i tak zawsze mam frajdę z łowienia. Co się nachodzę to moje 🙂 Lekko zamyślony rzucałem prawie automatycznie, aż tu nagle na płyciznę za przynętą wyskoczył klamot. Nawet nie zdążyłem się wystraszyć, a już słychać było hamulec – wariat poszedł jak przecinak w dół rzeki z prądem. Żeby ominąć potencjalne zwałki pobiegłem za nim. Po drodze zrobił kapitalną świecę i dalej płynął z prądem. Gdy dojrzałem niedaleko spore zwalisko, postanowiłem zahamować rybę. Zatrzymałem się i lekko dokręciłem hamulec. Kaban znowu wyskoczył, wylądował w wodzie , a ja usłyszałem huk. Wiedziałem co się stało, więc szybko poluzowałem hamulec i jedynie obserwowałem jak górna część wędki zjeżdża po plecionce w pysk ryby. Bałem się, że zaraz będzie koniec zabawy, ale na szczęście kołowrotek płynnie oddawał linkę i mogłem kontynuować hol. Minęła może jeszcze minuta i lorbas zaczął odczuwać zmęczenie. Narzucił kapitalne tempo, więc trudno się dziwić. Jednak gdy sięgnąłem po wiszący na plecach podbierak, okazało się że siatka zaplątała się w suwak. Jedną ręką więc kontrolowałem rybę, a drugą rozplątywałem sznurki. W końcu się udało i przymierzyłem się do lądowania kropasa. Jeszcze jeden gwałtowny odjazd i postanawiam bardziej siłowo dociągnąć rybę w zasięg podbieraka. To o mało co nie skończyło się tragicznie – ryba szarpnęła się na sam koniec i brak amortyzującej wędki spowodował pęknięcie agrafki. Na szczęście w tym samym momencie zagarnąłem rybę w podbierak. Ufff !
Szybka sesja z walącego serią samowyzwalacza i ryba wraca do wody. Fajnie byłoby spotkać się z nią za rok 🙂
respekt
Gratulacje, piekna ryba :). Chyba jednak na żyłce trochę bezpieczniej.