Niedzielny poranek wprawił mnie w niesamowicie dobry humor – jakże miło poczuć jak ktoś kogo podziwiałeś przez tyle lat w końcu osiągnął to na co zasłużył. Czuję pewnego rodzaju dumę oraz satysfakcję. Pamiętam jak dawno temu opowiadałem znajomym o Pawle Słowińskim lub Joannie Jędrzejczyk i z jak małym zainteresowaniem się to spotykało. Gołota czy Michalczewski … to były medialne gwiazdy. Zawsze denerwowało mnie to jak bardzo pomijani są zawodnicy innych sportów walki. O ile Słowińskiego niektórzy kojarzyli, to Joanna była praktycznie totalnym „no name’m”. Nawet moi koledzy z treningów muay thai traktowali jej osobę z lekkim przymrużeniem oka … „kobieta”. Sam zresztą też długo nie byłem przekonany do walk piękniejszej z płci, w czym nie pomagały wspólne treningi, czy sparingi które przypominały oganianie się od muchy (najlepsze dziewczyny kiedyś trenowały z facetami, chyba nadal tak jest … ?). Tyle, że Joasia to nie jest jeszcze jedna „laska” uprawiająca sporty walki. Jest ulepiona z innej gliny, z gliny mistrzowskiej i to było widać od początku.

Przypuszczam, że ludzie w Polsce jeszcze nie są gotowi na to żeby zrozumieć, jak wielki sukces osiągnęła Jędrzejczyk w ostatni weekend, ale to przyjdzie z czasem. Sama napisała ważną stronę w historii polskich sportów walki i za kilka lat bardzo chętnie będzie ten sukces przytaczany. A tymczasem w Stanach Zjednoczonych  Joasia już jest gwiazdą i mam nadzieję, że to kwestia czasu, gdy stanie się równie rozpoznawalna co Ronda Rousey 🙂

p.s. Kilku znajomych przysłało mi wiadomości, że miałem rację – „Jędrzejczyk jest przekozakiem” ! I w tym momencie pojawia się satysfakcja – pewnie, że miałem rację 🙂