To był jeden z tych „wypadów na szybko”, czyli lecimy na świta, 3 godzinki łowienia i rozjeżdżamy się do roboty. Rzadko łowię w ten sposób, ponieważ jestem śpiochem i zdecydowanie wolę łowić po pracy. Jednak tym razem było warto. Od razu mieliśmy jakieś brania, ale udało się zaciąć jedynie małego sumka. Jednak po 2 godzinach nastąpiło wielkie pierdyknięcie w woblera i mega długi odjazd. Jak ja to uwielbiam !
Ryba należała do tych dających z siebie wszystko i zafundowała nam rajd po przelewach i płyciznach. W szybkim nurcie były spore problemy z podebraniem, a do brzegu nie chcieliśmy płynąć ze względu na dużą ilość powalonych drzew. Jednak w końcu udało się ją złapać za szczękę i bardzo emocjonujący hol dobiegł końca.
To był godny przeciwnik i jak na razie hol sezonu 🙂
P.S. Zapomniałbym dodać, że następny medal i gatunek w Hlehle Challenge zaliczony 😉