Pierwszego dnia nie poszaleliśmy, ale nigdy nie należy składać broni. Liczyliśmy, że dzisiaj będzie lepiej … i było lepiej 🙂
W nocy przeszła wichura, ale z rana się uspokoiło i w dzień była flauta. Odpuściliśmy na chwilę okonie i polecieliśmy tym razem na inne mety pod kątem sandacza. Zresztą rok temu i tu przyławiały się garbusy. Dość szybko miałem dwa brania z opadu. Pierwsza ryba i druga ryba sieknęły mi w 3 calowe marchewkowe kopyto. Niestety pierwsza (duża) spadła, a druga urwała jedynie ogonek. Potem wydłubałem sandaczyka 50+ na sporą zgniłą gumę i dalej niewiele się działo. Zaczęliśmy się więc miotać i dopiero wypłacenia na mniej więcej 4 metry przyniosły brania. Złowiliśmy na nich 7 piesków od 55 do 81 cm.
Jak się uspokoiło to ruszyliśmy dalej, co jakiś czas obławiając co ciekawsze miejsca. Udało się tak wymęczyć sandaczyka 50+. Nagle natknęliśmy się na jakieś zgrupowanie ładnych ryb. Zimowisko? Widać było liczne spławy na powierzchni. Nie wyglądało to na drapieżniki, ale i tak zaczęliśmy rzucać gumkami w pobliżu. Gdzie białoryb, tam muszą stać predatory 🙂 Nagle coś mi walnęło z powierzchni w niedużą gumkę. Boleń?
Chwilę jeszcze porzucaliśmy i … się zaczęło. Dostosowaliśmy przynęty oraz prowadzenie i w ponad godzinę wyjęliśmy w 14 boleni
Niezbyt wielkie, bo od 55 do 65 cm, ale za to grube i silne.
Jednak nie bolenie przyjechaliśmy, więc wróciliśmy do poszukiwania pasiastych ryb. Wieczorem dołowiłem sandaczyka pod 60 , zaliczyłem kilka pstryków i trzeba było wracać, ponieważ czekała nas daleka droga powrotna w ciemnościach.
Piękny dzień – 10 sandaczy i 14 boleni. Co się wydarzy jutro? Strach się bać 🙂
PS. Niestety nie obyło się też bez porażek. Złamałem swojego CD Nano, a w zasadzie złamał mi go kumpel 🙁 A było tak … kolega akurat zaciął branie i ryba od razu mu spadła. No i wleciał swoim kijem w moją plecionkę. Usłyszałem jedynie dziwny odgłos i zniknęła mi końcówka szczytówki …