Mamy już połowę lipca, a mnie jeszcze nie dopadła „sumoza pospolita”. Czyżby znużenie, które zaczęło się rok temu nadal trwało? Nie wiem czy to kwestia przełowienia tym gatunkiem, czy zniechęcenie wynikające z ilości „trolli” na wodzie.

Jednak nie jest tak, że kompletnie nie chce mi się już łowić sumów. Jeśli jest trochę czasu i pogoda sprzyjająca, to troszkę ciągnie nad wodę. Wypady zaliczyłem dwa – pierwszy krótszy i rozpoznawczy, a drugi dłuższy i znacznie efektywniejszy. Za pierwszym razem co prawda brań było znacznie więcej, ale w zasadzie same pudła. Za drugim razem natomiast było 5 brań i 4 ryby na kiju. Niestety jedna spadła, ale 3 udało mi się wyholować. Dwa sumki były sportowe (120-130 cm), ale jeden już z tych poważniejszych. Hol nie należał do bardzo emocjonujących, bo i miejscówka prosta bez zawad, nurt słaby, a i ryba nie należała do ogromnych. Najwięcej problemów było z podebraniem, ponieważ w pobliżu nie było żadnej płycizny, żeby standardowo wyskoczyć do wody, a do łódki dużych sumów nie lubię wciągać, bo moim zdaniem nie wychodzi im to na zdrowie. Ostatecznie jednak wybrałem opcję drugą i ślizgiem popłynąłem na pobliską łachę piachu. Cyknąłem fotkę z samowyzwalacza i wypuściłem nerwowego wąsacza. A nerwowy był wyjątkowo – pogryzł mi nie tylko dłonie, ale też przedramię i biceps … 🙂

ugryzienie