
W końcu wybrałem się z ojcem na belony. Planowaliśmy pojechać już dawno, ale jakoś nigdy nie mogliśmy trafić z wolnym czasem czy pogodą w momencie jak te ryby wpływają masowo do Zatoki Gdańskiej. Teraz trafiliśmy idealnie … a przynajmniej tak się nam wydawało.
Dotarliśmy na miejsce we czterech i planowaliśmy pływać na dwie jednostki. Podczas gdy my się wodowaliśmy, z łowiska powróciły dwie ekipy i obydwie nie połowiły. Jedna trafiła dwie belony a druga jedną! Kontrastowało to dość mocno z obfitymi łowami o jakich słyszałem wiele lat temu. Na domiar złego wędkarze powiedzieli, że to już drugi słaby sezon pod rząd. Czyżby i belony powoli się kończyły?
Postanowiliśmy nie nastawiać się negatywnie i z wiarą w sukces wypłynęliśmy na morze. Na brania nie czekaliśmy dość długo, ale mieliśmy spore problemy cokolwiek zaciąć. Belony pływały za przynętą i rzadko która atakowała skutecznie. Raczej były to pojedyncze szarpnięcia. Co prawda razem z ojcem nie uzbroiliśmy się typowo pod belony i błystki nie miały kotwiczek oddalonych od przynęt. Nie zastosowaliśmy też żadnych frędzli. Zakładaliśmy że ryb będzie na tyle dużo, że i tak nie potrzebujemy wielkiej skuteczności. Było słabo
Spróbowałem też na muchę, gdy namierzyliśmy nieduże stadko tych rybich bocianów. Jednak na tę metodę nie doczekałem się nawet brania. Chyba ryb było zdecydowanie za mało w łowisku.
Na szczęście wyjazd nie skończył się totalną katastrofą i każdy złowił jakieś belony. W sumie było ich „aż” 7 na czterech łowiących. Za to brań i krótkich holi każdy pewnie zaliczył ze 20
Zazdroszczę, ja byłem raz na morzu i tylko dorsze
Powodzenia dalej i połamania !