Plan na weekend był prosty – jedziemy do Słowenii połowić tęczaków, a przy okazji może jakiś pstrąg marmurkowy się trafi. Niestety wszystko pokrzyżowała pogoda, a w zasadzie prognoza pogody. Ostatecznie nie było tak źle jak zapowiadali, ale zrezygnowaliśmy i nie ma co sobie pluć w brodę.
Na osłodę wybraliśmy się nad San. Nie byłem nad tą rzeką już kilka lat i nie wiedziałem czego się spodziewać. Z jednej strony wiadomo, że jest tam sporo pstrągów, ale jednak rzeka jest słynna ze względu na lipienie, a tych łowić jeszcze nie wolno. Pstrągi oczywiście też zdarzają się ładne, ale jednak ilość góruje nad jakością. No i głowacice, ale te także mają tarło …
Przyznam się , że wolałem z tego względu jechać w innym kierunku, ale kolega przekonywał i przekonał – pojechaliśmy w Bieszczady 🙂

klenie z Sanu_2
Na miejscu okazało się, że podobne zamiary miało wielu naszych znajomych i wyjazd miał też wymiar socjalny. Spory plus 🙂
A pstrągi? Mi nie dopisały 🙂 Kolega zaprawiony w łowieniu na nimfę całkiem dobrze połowił ilościowo, za to ja jedynie w momentach, gdy coś zaczynało zbierać susz i czasami na streamera. Trafiłem dwa sensowne pstrągutki (40+ na streamer i 45 na małą jętkę), ale jak przyszło do łowienia na nimfę, to poległem 🙂
Jednak zawziąłem się i będę kontynuował naukę nimfowania, tylko trzeba będzie wybrać się ponownie.
Nieżerujące pstrągi to nie był jedyny problem. Pierwszego dnia łowienie mocno zaburzyły mi cieknące spodniobuty, ale na szczęście udało się pożyczyć zapasówki od kolegi i byłem uratowany.
Za to bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie klenie. Słyszałem o niezłych kabanach pływających w Sanie czy Dunajcu, ale nigdy jakoś nie miałem okazji na nie się nastawiać. Tym razem udało się namierzyć fajne stadko i pierwszego dnia zdjąłem pięknego grubego kleksa na suchą muchę. Po pamiątkowej fotce wrócił do rzeki i wtedy pożałowałem, że dokładnie skubańca nie zmierzyłem. Na podstawie podbieraka wnioskuję, że miał 50+ ale ile dokładnie nie wiem.
klenie z Sanu_1
Trzeba było złowić następnego 🙂 Niestety tego dnia miały się już mocno na baczności. Wystarczyło jednak dać im odpocząć, aby następnego dnia wyjąć następną sztukę z powierzchni. Ten egzemplarz okazał się jeszcze większy, ale niestety jak przyszło do mierzenia, to zapodziała się miarka. Odznaczyłem, więc długość na podbieraku i ryba odpłynęła. Później, już na spokojnie, upewniłem się, że ryba przekroczyła normę medalową o kilka centymetrów.
Tak więc klenie uratowały wyjazd, a przy okazji dały mi kolejne wpisy do tabelki w Hlehle Challenge ! 🙂

klenie z Sanu_4