Końcówka sezonu 2015 nie sprzyjała nam w dalekich wypadach. Zawsze coś stawało na drodze żeby wyruszyć w obranym wcześniej kierunku. Zazwyczaj jak już był czas to psuła się pogoda.
Dokładnie tak było i tym razem – na docelowym łowisku aura się popsuła, więc pojeździłem palcem po mapie i polecieliśmy w przeciwnym kierunku. Wymyśliłem sobie, że tam gdzieś muszą być sandacze …
Zameldowaliśmy się nad wodą na niedużej zaporówce w piątek popołudniu i nawet popływaliśmy 4 godziny, ale jedynie naoglądaliśmy się wielkich ryb na sondzie. Mnóstwo karpi, amurów i innego ścierwa (zupełnie inaczej bym je nazywał gdybym był na wyprawie feederowej : ). Niestety byliśmy bez brania.
Drugi dzień rozpoczęliśmy od 9’ej i do popołudnia była powtórka – zupa rybna na sondzie i zero brań. Polecieliśmy więc w górę na cofkę rzeki. Tam w końcu zauważyliśmy uciekające uklejki pod brzegami. Oznaczało to jedno – są drapieżniki w tej wodzie !
Zaczęliśmy rzucać i dość szybko złowiłem klenika koło 40 cm. Po chwili kumpel trafił takiego 45. Następne branie miałem ja, ale po mocnym zacięciu poczułem opór i luz. Wyjąłem samą główkę bez haka i gumy. Chyba za mocno w palnik dałem
Nadziałem na następną główkę twisterka i po chwili wytarmosiłem dobrego serdela około 55 cm (tego z fotki na początku artykułu)
Nastąpiła przerwa w braniach, więc popłynęliśmy jeszcze trochę w górę i tam kolega złowił … tęczaka około 35-40 cm. Po chwili musieliśmy udać się w drogę powrotną , ponieważ słońce było już dość nisko. Na powrocie porzucaliśmy jeszcze na kleniowisku, ale tam brały już tylko małe okonki.
Sandacze zamurowało albo ich tam praktycznie nie ma. Podjęliśmy więc decyzję o powrocie i odpuściliśmy łowienie w niedzielę …