morskaTrotka_wmJuż dawno chodziło mi po głowie żeby spróbować łowienia bałtyckich troci, ale wielkiej motywacji nie miałem, a innych planów pełno. Miałem dobre wspomnienia z takiego łowienia na duńskim wybrzeżu, ale tu jest Polska 😉
Jednak odkąd mój tata zaczął dopytywać czy bym się nie wybrał, zmieniłem nastawienie. 
Udało się wyrwać na weekend. Jednak losy ważyły się do ostatniego momentu, bo warunki popsuły się w piątek. Kolega w czwartek bardzo fajnie połowił brodząc, ale w piątek miał tylko jedno niemrawe branie (inni nawet tego nie) i zawinął się do domu. Wiedziałem też, że cały czas pływa dużo ekip na Zatoce, ale wyniki mają fatalne. Tyle, że mieszkając tak daleko od łowiska i dysponując jedynie weekendami trzeba jechać na ryby wtedy, kiedy zapowiadana jest dobra pogoda.

Sprawdziłem prognozy i zacząłem wertować mapę, gdzie damy radę moim pontonikiem. Wybraliśmy jakieś miejsce na pałę zwracając jedynie uwagę na wygodny dojazd nad wodę.

Sobota
Dotarliśmy w sobotę rano i zwodowaliśmy się o 10:30. Wiało z północy (5m/s), i było dość słonecznie. Pływało trochę jednostek, ale nie widzieliśmy żadnych holi. Między 14 a 15’ą zrobiliśmy sobie przerwę, bo nieźle nas przewiało, a i wody nabraliśmy tyle, że trzeba było ją wylać z pontonu. Niestety fala momentami była wysoka i krótka co powodowało ciągłe zalewanie jednostki.

Po 16’ej zaliczamy po delikatnym braniu. Ja na wobka, ojciec na wahadło. Niestety żadne nie kończy się zapięciem ryby. Powoli łódki się zwijają, a ja mam następne branie na woblera i  pierwszą trotkę na kiju. Niestety ryba pobujała się chwilkę i spadła. Pływaliśmy jeszcze chwilę, ale tak zmarzliśmy, że nie daliśmy rady dłużej.

Niedziela
Pogoda podobna, ale wiatr ze wschodu i rano przymrozek. Około południa ociepliło się do 8 stopni. Ciśnienie spadało do 1026 hPa.
Nie spieszyliśmy się i zwodowaliśmy się o po 12’ej. Kilka łódek właśnie się zwijało. Miejscowi stwierdzili, że nie ma sensu pływać i trzeba poczekać na poprawę warunków. My takiego komfortu nie mamy – prędko znowu nie przyjedziemy, więc trzeba pływać 🙂

Znowu momentami fala dawała nam ostro we znaki, ale nauczyłem się odpowiednio napływać i praktycznie nie nabieraliśmy już wody.
Niestety ryby nie żerowały, a woda na tyle się zmąciła, że w wielu miejscach nie dawało się łowić – pełno czepiających się roślin.
Po kilku godzinach zaczęliśmy kierować się do slipu. Wspomniałem jeszcze do taty, że szansa jest póki przynęta w wodzie i po chwili nastąpiło targnięcie.
Ryba w super kondycji. Zrobiła 3 piękne wyskoki nad wodę i trochę pobujała kijem. Miała 57 cm i skończyła jako tatar (Kecz end Reklamówka :P).
Zrobiliśmy nawrotkę i postanowiliśmy popływać po tej okolicy jeszcze chwilę.
Następne branie zaliczam po kilkudziesięciu minutach. Ryba już mniejsza (52 cm), ale też sprawiła frajdę. Aczkolwiek wolałbym zdecydowanie, żeby ojciec ją złowił.
Może następnym razem będzie miał więcej szczęścia … miejmy nadzieję w zbliżający się weekend 😉