Co roku ta sama historia – nadchodzi jesień, bolenie zaczynają żerować na grupującej się drobnicy, a ja … nie mam czasu aby się do nich dobrać. Zawsze były sumy sumy sumy, a później sandacze sandacze sandacze. Jednak w tym roku objawy sumozy u mnie znacząco zelżały, więc poświęciłem jeden cały dzień na pływanie za rapami, chociaż czułem, że sandacze także powinny gryźć i do końca wybór był dość trudny.

Niestety początek był pechowy – silnik zaczął wariować. Gdy po kilkunastu minutach nadal nie byłem w stanie ponownie go uruchomić, postanowiłem obejrzeć go w środku, mimo że się nie znam.
Okazało się, że znać się nie muszę – jakaś dźwigienka od ssania się odczepiła i ssanie było włączone non stop. Pyk i wszystko zaczęło hulać jak należy 🙂

Można było zacząć poszukiwania boleni. Łatwo jednak nie było. Mimo flauty i wyżu rapy nie chodziły przy powierzchni. Trzeba było je namierzyć po omacku obławiając potencjalne miejscówki. Na każdą metę nie poświęcałem dużo czasu – kilka rzutów, zmiana przynęty, kilka rzutów, zmiana przynęty … i jazda dalej. Znalazłem w ten sposób dwa miejsca ze zgrupowaniami bolków i do końca dnia kręciłem się już tylko pomiędzy nimi. W sumie zaliczyłem kilkanaście mocnych brań, 6 ryb miałem na kiju, a wyjąłem 4. Skuteczność kiepska, ale i tak miałem masę frajdy ze względu na dużą ilość kontaktów.
Ryby były w świetnej kondycji, grube i waleczne. Dodatkowo wszystkie oscylowały wokół 70 cm. Jesienny boleń to jednak inny gatunek niż majowy kondon przypominający jedynie rapę …

W międzyczasie szukałem też troszkę sandaczyków i zaliczyłem jedno branie z opadu. Chwilkę też obławiałem brzanową rynnę głęboko schodzącym woblerem i nawet jedną barwenę miałem na kiju. Skończyło się bez happy endu – spięła się.

Jak na mazowiecką Wisłę, to ilość brań pozytywnie mnie zaskoczyła. Szkoda, że takie dni zdarzają się tak rzadko …

bolenie_1

bolenie_2
Tak bywa z samowyzwalaczem 😉