Jak co roku nadszedł czas podsumowań i mimo , że w tej chwili większość moich przemyśleń oscyluje wokół polityki i naszego społeczeństwa, to jednak w tym wpisie postanowię skupić się na tematyce wędkarskiej. A więc jaki był ten 2016 ?
Przede wszystkim łowiło mi się dobrze, co oznacza że czerpałem z wędkarstwa dużo przyjemności. W dużej mierze przyczyniło się do tego wyzwanie, które podjąłem na początku, a więc Hlehle Challenge 2016. Wymusiło ono znaczne poszerzenie arsenału metod oraz łowisk jakie odwiedzałem w tym roku. Dało to efekt pod postacią 31 różnych słodkowodnych gatunków, w tym tak rzadkich jak różanka czy piekielnica. Mogłem pokusić się o jeszcze kilka innych, ale skoro udało się osiągnąć zamierzony cel , to już odpuściłem takim rybom jak babka, ciernik oraz świnka. Niesamowicie dużo frajdy sprawił mi powrót do rzecznego spławika. Ilość ryb łowionych w ten sposób daje niezłego kopa, bo kontrastuje z częstą mizerią spinningowej dłubaniny.
Udało mi się złowić 43 medalowe ryby (9 różnych gatunków), czyli o dwie więcej niż rok temu. Niestety pierwszy raz nie było wśród nich sandacza ! Znowu najwięcej sumów i szczupaków. Jak widać słabszy 2015 nie był przypadkowy i ponownie wygląda to znacznie gorzej niż w w latach ubiegłych (np. 2014).
To był także mój pierwszy sezon łowienia z lodu. Co prawda wiele lat temu zdarzało mi się co jakiś czas wchodzić na lód, ale była to wtedy kompletna amatorka. Przełamałem się (a w zasadzie przełamali mnie koledzy 🙂 ) w 2016 i przepadłem. Dziwne to łowienie, rybki małe, ale frajdy co niemiara. Świder już czeka w pogotowiu na pojawienie się lodu, ale jak na razie jest deficyt mrozu …
Wróciłem po wielu latach do łowienia boleni. Co prawda zaliczyłem jedynie kilka kiepskich wypadów na przełomie maja i czerwca, ale odbiłem sobie we wrześniu. Niestety nie było czasu na poprawki i skończyło się na tym jednym udanym wypadzie. Czekały już sandacze i szczupaki, a dodatkowo sumy obżerały się na koniec sezonu.
No właśnie sumy … W poprzednich latach dla mnie gatunek numer jeden. 2016 przyniósł zdecydowaną zmianę. Sumoza praktycznie mi przeszła. Najzwyczajniej w świecie znudziło mi się. Dziką Wisłę odwiedziłem dosłownie 2 razy, za to zdecydowanie częściej okupowałem Zalew Włocławski. Tam trolling jest jeszcze nudniejszy, ale motywowały mnie olbrzymie ryby jakie pospinałem w poprzednich sezonach. Jednak w 2016 osobiście chyba nie miałem już takich potworów na wędce. Co prawda jedna ryba dość długo nie dawała się oderwać od dna i w końcu się spięła, a więc mógł to być 2,5 metrowy smok, ale równie dobrze mogła to być ryba 220-230. A takich w przedziale 200-224 udało się przechytrzyć kilka sztuk i prawdę mówiąc przestały mi już one sprawiać tak dużą frajdę jak kiedyś. Poza tym ilość „sumiarzy” całkowicie zabiła magię jaką kiedyś widziałem w łowieniu tych ryb. Teraz za sumem trollują wszyscy, często z feederem w ręku i silnikiem z Biedronki. Potem widzimy godzinne hole ryb, które mają 150 cm. Może ten zakaz trollingu na Mazowszu (wchodzi od 2017 roku) ma jednak sens …
Znowu nie połowiłem wielkich pstrągów, ale w przeciwieństwie do 2015, tym razem nie miałem ich nawet na kiju. Udało się przechytrzyć kilka sztuk 50+, ale do 60 cm nawet się nie zbliżyłem. Mimo to łowienie było genialne. Mnóstwo ryb 40+ i praktycznie wszystko na suchą muchę. Bajka.
Trochę połowiłem też przyzwoitych kleni na suchą muchę, ale nie było ich zbyt wiele, a jazie całkowicie zawiodły …
Jesień podtrzymała trend i nadal łowiło mi się przyjemnie, woda darzyła rybami, ale ponownie zabrakło „kropki nad i”, czyli jakiś spektakularnych sandaczowych połowów. A było blisko … Co prawda szczupaki nie zawiodły i trafiłem sporo medalowych kaczodziobych, w tym rybę ponad 120 cm, ale niestety poległem przy rybie numer jeden , czyli sandaczu. Trafiłem z kolegą kilka rewelacyjnych dni na nowej wodzie i daliśmy ciała po całości. Ostatnie lata zegrzyńskiej dłubaniny spowodowały, że odchudziliśmy zestawy i zaczęliśmy łowić jakimiś wykałaczkami. Musiało się to źle skończyć i tak właśnie było – trafiliśmy wielkie ryby i prawie na każdym wypadzie mieliśmy kloce na kijach. Niektóre sztuki mogły ocierać się o metr… i co ? I dupa … Nie byliśmy w stanie na delikatnych zestawach powcinać tych ryb. Czasem udawało się sandokana doholować do łodzi, a czasem spadały po kilku sekundach. Nie spadały nam tylko sztuki do 75 cm. Kumpel który pokazał nam to łowisko, łowił ciężko i zaliczył przepiękne pieski. Zwiększyliśmy więc moc zestawów, ale było już po ptakach. Zleciały się „polskie kormorany”, czyli standardowi polscy wędkarze i wyrżnęli wszystko w pień. Niektórzy nawet bezczelnie chwalili się tymi rybami na forach i wmawiali ludziom, że ryby wypuścili. Taki mamy naród …
Tym mało optymistycznym akcentem kończę to podsumowanie. Tak będę wspominał ten sezon – super łowienie różnych gatunków różnymi metodami oraz utrata wiary, że w tym kraju coś zmieni się na lepsze. Nie po tym co widzę nad wodą, co widzę w internecie, co widzę w polityce. Pora opuścić ten statek…
Szczęśliwego Nowego Roku …
PS. Szczegółowa tabelka dostępna jest tutaj.
Daniel , już drugi raz czytam niepokojące wieści. Dlatego pytam , co oznacza „Pora opuścić ten statek”?
Życzę Szczęśliwego Nowego Roku i mam nadzieję, że w tym Nowym znów będę miał przyjemność spotkać się z Tobą nad wodą.
Chyba muszę odpocząć od tego naszego „wspaniałego” klimaciku oraz rybnych wód … 😉
Daniel , kiedyś obiecywałeś że jak zaliczysz Hlehle Challenge , to zrobisz prawdziwy wędkarski Everest (komentarze do Hlehle Challenge 2015).
Czyli , masz jeszcze coś do zrobienia w tym kraju!!!
Nie planuję wyjeżdżać na stałe.
Ile czasu spędziłeś nad polskich wodach, godzin, dni? Prowadzisz taką statystykę?
Dużo 🙂
W sumie w 2016 miałem 99 wypadów nad wodę. Oczywiście wliczając krótkie, czasem godzinne.