Strumień z bull troutami po pierwsze był za mały na czterech wędkarzy, a po drugie dostępny był jedynie przyujściowy odcinek, a reszta rzeki płynęła w kanionie. Łowienia było więc dosłownie na 3 godzinki, a co robić z resztą dnia? Odpowiedź była prosta – przespacerować się nad Skeenę i tam próbować dorwać steelheada. Brzmi prosto, ale łatwo nie było.

 

Dom Indianki

Głównym utrudnieniem był rozmiar rzeki.

Oczywiście w przypadku spinningu to praktycznie żaden problem, ale muchowo trochę nas te warunki przerosły.

Trzeba było obowiązkowo zrobić przerwę na obiad z ogniska 🙂

Próbowaliśmy a i owszem, ale dopiero szybkie obławianie wahadłówkami pozwoliło nam namierzyć stado stalogłowych na środku rzeki – zupełnie poza zasięgiem wędki dwuręcznej. Przez dłuższą chwilę mieliśmy z Czarkiem dzień dziecka i przerzuciliśmy solidną liczbę steelheadów. Ba, zdarzył się nawet dublet.

Oczywiście w Skeenie także były coho. Trafił się przy okazji jeden „świeży rodzynek”.

Steelheady były ukoronowaniem dnia, ale dla mnie osobiście najfajniejszy moment zdarzył się jakieś 3 godziny wcześniej …

Idąc w górę rzeki trafiłem na potężną banię z praktycznie stojącą wodą. Zacząłem ją obławiać na różne sposoby i oczywiście ryby stały na wyjściu. Jednak tym razem nie były to spodziewane steelheady, a … bulltrouty. Masa bulltroutów !

Po kilku solidnych rybach zawołałem Czarka i razem dokończyliśmy dzieła 🙂

To był zdecydowanie udany dzień !