Wydawać by się mogło, że w miejscu takim jak British Columbia, można się cieszyć totalnie nieskrępowaną wolnością i robić co się żywnie podoba. Nic bardziej mylnego. O rygorystycznych przepisach odnośnie C&R już wspominałem i zdecydowanie pochwalam takie podejście, bo właśnie dzięki niemu nadal można się tam cieszyć pięknymi rybami. Jednak jest jeden przepis co do którego mam mieszane uczucia …
Chodzi o „zamykanie” większości rzek na weekend, czyli zakaz łowienia dla przyjezdnych nie będących rezydentami British Columbia. Brzmi sensownie jeśli uznać, że ma na celu jedynie umożliwienie „dopchania się” do łowiska w szczycie sezonu osobom mieszkającym w okolicy i mającym wolne tylko w weekendy. Turyści mogą w tym czasie pozwiedzać okolicę i zostawić trochę grosza na lokalnym rynku lub ewentualnie wybrać się na otwarte odcinki głównej okolicznej rzeki – Skeeny. Jest jednak małe „ALE” … przyjezdni pod opieką lokalnego licencjonowanego przewodnika mogą łowić wszędzie ! Takich przewodników jest bardzo niewielu i ceny za ich usługi są wręcz horrendalne. Tamtejsze lobby ludzi parających się tym zawodem jest bardzo silne i w zasadzie to oni ustalają przepisy obowiązujące nad rzekami. Tak więc mnóstwo rzeczy ustawionych jest tak, aby mogli jak najwięcej zarobić.
Jako że do statusu lordów nam sporo brakuje, to gdy usłyszeliśmy o jakich kwotach mowa, szybko zrezygnowaliśmy z wynajęcia przewodnika i postanowiliśmy w weekendy szwędać się po małych otwartych do łowienia rzeczkach i po potężnej Skeenie.
Na pierwszy ogień poszedł piękny dopływ Skeeny, w którym podobno mieszkają potężne bull trouty – gatunek którego nigdy jeszcze nie złowiłem, a bardzo ładnie prezentował się na zdjęciach. Niestety mimo dwóch wypadów nad ten dopływ, nie udało nam się dobrać do dużych osobników, a jedynie zaliczyliśmy kilka średniaków i wszędobylskie coho.
taka mała dygresja co do tych lordów jak kolonizowali indochiny to bogactwa wywozili statkami i w bardzo krótkim czasie doprowadzili do śmierci 30mln tubylców